Na jednym z końców świata - Widokówka II

Autor: 

Na jednym z końców świata – widokówki z Islandii

Widokówka II
Nad zatoką w Husavik

          Krętą żwirową drogą przez magmowe pustkowie, które przypomina pejzaż księżycowy, dotarłam nad zatokę w Husavik. O podróży na księżyc nigdy nie miałam odwagi marzyć, teraz mogłabym powiedzieć, że marzenie się prawie spełniło. Za to odkąd szukając natchnienia nad mapą świata, odkryłam to miejsce, chciałam go doświadczyć, poznać zapach powietrza, zasmakować wiatru, wsłuchać się w opowieści morza, poszukać tęczy pomiędzy lądem, a horyzontem.
          Stałam na nadbrzeżu, gdzie przycumowane drewniane statki kołysane falą obijały się o siebie, postukując, trzeszcząc i stękając – jakby gwarzyły między sobą o morskich przygodach. Drugi z rzędu warczał ochrypłym głosem silnika, z komina unosiły się cykliczne kłębuszki dymu. Pomyślałam, że ten, to bosman wśród majtków – wydaje polecenia pykając fajkę. Zatęskniłam za morską przygodą – jeszcze dla mnie taką zagadkową.
          Nie wiele trzeba było, by sięgnąć po marzenia. Tuż obok na nabrzeżu stał drewniany budynek, na którym afisze kusiły przygodą. Kupiłam bilet. Znalazłam sobie wygodne miejsce na dziobie statku – bosmana. 
          Za plecami pozostawały kolorowe drewniane domki, im dalej, tym bardziej przypominały domki dla lalek. Na nabrzeżu ludzie maleli w oka mgnieniu, jak w bajce po wypiciu magicznego eliksiru. W tle góry sięgały nieba, ośnieżonymi szczytami zlewały się z pierzastą osnową błękitu. Wiodąc wzrokiem szukałam konturów próbując rozszczepić skały od chmur, oddać kamień ziemi, a mgłę niebu, pomiędzy pozostawiając śnieg – bezskutecznie.
          Tak wiodąc wzrokiem wędrowałam po grzbietach, zboczach, przez przełęcze, aż dotarłam na drugi brzeg zatoki. Tam nie było górom końca. Wyrastały z ziemi jak wojsko ustawione w szeregach – armia wulkanicznych skał w białych lodowcowych czapach. Gotowi do walki żołnierze trwali w milczeniu oczekując rozkazów wodza – wulkanu zdolnego do zrywu w każdym momencie.
Surowy obraz przykuł wzrok, wyobraźnia wspinała się zdobywając szczyty, a serce chłonęło radość chwili. 
          Poruszenie na statku przerwało mistyczną wędrówkę. Na wodach zatoki pojawiły się ciemne plamy. Ktoś palcem wskazywał jedną z nich, płynęła przesuwającą się równolegle do linii brzegu. Nagle z wody wynurzył się czarny grzbiet – mała bezludna wysepka – sunęła niczym łódź podwodna. Wzrok osiadł na tym dziwie natury i płynął muskany falami. Wyspa zanurzyła się, wzrok odbił się od tafli wody i wzniósł się wraz z wynurzającą się czarną szeroką płetwą, poczym runął z pluskiem w wodę.
          Nim zrozumiałam ten cud, rozchlapane wielorybią płetwą szczęście przeniknęło w moja duszę, rozlało się po ciele, otuliło ciepłem serce, uniosło mnie na palcach i eksplodowało radosnym śmiechem. Tyle szczęścia rozchlapanego wielorybią płetwą …
          Na moim statku – bosmanie bosman roznosił gorące kakao i babeczki. Oprószone przygodą smakowały niesamowicie potęgując szczęście, podczas gdy statek wracał do portu. W oddali miniaturowe figurki na nabrzeżu nabierały rozmiaru, jak w bajce po wypić magicznego eliksiru. Kolorowe domki dla lalek rosły w oka mgnieniu, im bliżej tym realniejsze.
          Opuszczając Husavik zatrzymałam się przy drodze na wzgórzu, skąd roztaczał się widok na zatokę. Jeszcze raz głębokim oddechem wchłonęłam zapach powietrza, posmakowałam wiatru, zasłuchałam się w morze. Nad zatoką rozwinęła się tęcza. Pomyślałam:
- W takim miejscu marzenia przestają wydawać się nierealne.