Słońce

Rozbudza okiem senny poranek
ultrafioletu płyną kaskady
wiecznie zalotne i roześmiane
swój drogocenny roztacza diadem

Mgliste tumany rozgoni co dzień
by z filuterną zerkać uciechą
na grzech lenistwa w ziemskim ogrodzie
płosząc ciemności promieniem śmiechu

Podziwia kąty i tony śmieci
toczy wesoło blasku spojrzenie
człowiek ze wstydu oczami świeci
kiedy się śmieje ścigając cieniem

Twarzom maluje bordo rumieniec
kusi dziewczyny wabiąc na kocyk
utuli szczypiąc termicznym lśnieniem
by śniąc głęboko tęskniły w nocy

Południe karmi ognia zenitem
błyskiem rozkoszy radości nieci
gdy baraszkując lśni w malachitach
przytulnym ciepłem ugłaska dzieci

Kiedy już rozda gorące złoto
ostatni promień śle nam z błękitów
światło rozstania płonie tęsknotą
całusem zorzy żegna do świtu