Taniec szkieletów.

Orkiestra zagrała,w duszach dawno zmarłych,
budząc chucie w trzewiach,tchnieniem śmierci zżarłych.
Zaległa w agonii,gdzieś głęboko na dnie,
życia resztka płodząc, ruch w kościach bezładnie.

Martwa pustka w sercu, bije głuchym echem
brak rytmu tuszując,bezzębnym uśmiechem.
Zaprasza do tańca,przechylając pasa,
Kościotrup,iskry krzesając z obcasa.

Podobną do siebie, jak dwie krople wody
do tańca unosi,z wdziękiem drewna kłody.
Choć ręce splecione,w ustach powiew chłodu
w rytm grajków ruszyli,jak dawniej,za młodu.

Tłumiąc upływ czasu,rodząc zapomnienia,
para żywych trupów,staje do tańczenia.
Zrazu nieudolnie i całkiem bez zgrania,
a to ręka spóźnia,źle noga zagania,

Nieposłuszne kości,każda w inną stronę,
stukają o siebie,zgodności spragnione.
Nieporadne pląsy,przy świec lichym blasku.
w pustych oczodołach,szukają poklasku.

Żar bliskości ciała,chłodem zastąpiona,
bezbrzemienna płodność,w niebyt utrącona.
Raz przy razie stopy,pląs czyniąc ucieszny,
przytupują głusząc,krok Śmierci pospieszny.

Harmonia szkaradna,taniec arcytrudny,
obraz w czerń ujęty,nad wyraz paskudny,
wskazuje nic warte,szczerozłote chęci,
gdy Śmierć nas w ostatku ,do swej sieci znęci.