Sonata da camera ( satyra)

Maestro przy fortepianie, zaczął się koncert,
w niej wielka ochota, by owego wysłuchać.
Wszak Maestro, od zawsze miał, serce gorące,
w niej głód melodii i stanowczości kruchość.

Pianisty smukłe, nad wyraz, dłonie i palce,
po klawiaturze, tak lekko, zdaje się fruną.
Wsłuchana w dźwięki, jakby tańczyła walca,
płynęła lekko wraz z rozkoszy poszumem.

Rozpięte fortissimo nabrzmiewa, urzeka,
każdą frazą muska dźwiękiem ciała fakturę.
Odpływa, powraca, to znów wzrokiem ucieka,
rozpłynęła się rozedrgana po klawiaturze.

Mistrz zgrabnie przechodzi z adagio w allegro,
miła rozkosz w tempie dyszy i w akordach.
Palce... ach palce w crescendo, tak szybko biegną,
że zatracała oddech w wariacjach i rondach.

W części repryzy o kanonie szepnął słodko,
czytając z partytury jej ciała, jak u Liszt'a.
Chytrej dźwięków - zapieczętował usta codą,
obietnicę poniechał, bo zasnął - pianista.

Czas na morał drogie słuchaczki - to się przyda,
instrument grałby bez końca - rzecz oczywista!
Parę nut, kluczy, krzyżyków, a takie cuda...
A co z pauzą? - przyda się, nie tylko pianiście!