z Darjeeling

na bulwarze zwietrzałej nadziei
przysiadła jesień jakoś nieśmiało
nie krzesa iskier nikłych promieni
choć trochę ciepła by się przydało

powiało smutkiem w liściach leszczyny
uśmiech rozsypał jak jej owoce
i my już także mniej barwniej śnimy
gdzie się podziały figlarne noce

poranki z kawą w słonecznej kuchni
muśnięcia dłoni szept ukojenia
roztrwoniliśmy – ach – my rozrzutni
płacąc słono za małe zwątpienia

październik pisze swoją balladę
klonowym liściem po wersach wiersza
a ja gdy tylko czajnik nastawię
o kilka wzruszeń już jestem lżejsza