spacer bez duszy

dęby płoną słonecznym złotem
które latem zamknęły w swych słojach
ścieżki pachną milczeniem spacerów
piasek płynie spokojem wieczoru

jakieś morze szumi w muszelkach
nanizanych na rzemyk wspomnienia
na nadgarstku je nosisz jak mgły

szumne trawy i kamienie – milczki
przesiąknięte są jodłowym snem

tak, wiem – te lidytu okruchy mizerne
to nie to samo, co moje oczy
a ta krucza, skrzydlata czerń
nie zastąpi mojego warkocza

ale ciepły zachodni wiatr
i ten słodki zapach – podróżnik
i klucz ptasi, który coś otwiera

wiesz, że to jestem ja
choć nie tu i nie teraz

tamtą drogą nigdy dotąd nie szłam
o tą lipę nigdy nie oparłam dłoni
moje myśli tkają błękit nieba
który dumnie nosisz nad głową
i pulsuje w twojej skroni