Strażnik ( "Ostrów" )


Noc uciekła na zachód przed drepczącym świtem,
słyszałem echa lasu poprzez watę białą.
A dziwaczne korzenie, lub wiedźmy ukryte
drażniły wyobraźnię. I uległem czarom.

Jakieś zwierzę przemknęło, chrupnęły gałęzie,
z gęstych pokrzyw patrzyły nieczłowiecze oczy.
Trzeba miejsce uroczne opuścić czym prędzej,
zanim strach niewidzialny do gardła doskoczy.

Zaklęcie się spełniło, czas na chwilę stanął.
Krzywe drzewa zastygły otoczone ciszą.
Na sieci tkanej nocą, nieruchomy pająk
napełniał ciemny odwłok spijaną zdobyczą.

Wtedy kamień przemówił stojący w zaroślach,
dawne znaki wyjrzały spod wilgotnej pleśni.
Tylko on spośród innych na straży pozostał,
domu duchów, którego nie wolno bezcześcić.

Żaden kwiat nie zakwitnie w bliskości kamienia,
nie ma ziół które leczą, nie ma zdrowych jagód.
Każde ziarno wysiane w złe nasienie zmienia,
które później wyrośnie zielskiem pełnym jadu.

Uciekaj stąd czym prędzej, to moment ostatni,
zanim krew ci sczernieje, zło zatruje duszę.
Przykuty do strażnika nie wyjdziesz z pułapki.
Więc uciekaj, więc biegnij. Coraz szybciej. Kłusem.

Znowu stoję pod lasem i wali mi serce.
Widzę jęczmień wąsaty, malowany złotem.
Tu się ścieżki krzyżują. Pójdę, którą zechcę.
Ale wszystkie prowadzą w gęstwinę z powrotem.