Styczeń
rozsypał się na tafli niezmierzonej czerni.
Zaświecił wzór galaktyk i pustkę wypełnił;
ale las w martwym blasku nie przestał być zimny.
Przez splątane gałęzie iskrzyły się gwiazdy.
Polami biegły cienie nieznajomych istot,
oddech w piersiach zamierał, gdy były zbyt blisko,
lecz pomknęły – pozostał ich trop, niewyraźny.
Zawył wilk, albo wicher właśnie wezwał zamieć
pod strzępiaste chorągwie modrzewiowych koron.
gdzie się dzikie watahy na wyprawę zbiorą.
Podbiją cichą ziemię. Długa noc nastanie.