W oparach absurdu

dłoń zmurszałym dębom brzegi rozcina
a w toni giną kędzierzawe włosy
to tam w oparach naszego absurdu
zwykła zapałka drenuje modre oczy

powróciły bagna świadomości

gdybym uchwycił foremne popiersie
lub spichlerz spalił dawnej posiadłości
zaginając czasem jak batem na wroga
sześcian utworzył z macek żeńskich kości

gdybym ułożył w sonecie przysłowia
co słowem tną skórę na ciele i sercu
cmentarzem zapełnił strofy wielbicielek
co łakną krwi męskiej a pomnik od wersów

gdybym podrzucał pochodni płomienie
przed strachem zgliszcza rozniecał na nowo
byłabyś tą ziemią co brodzi i bredzi
grząską przechodzoną z zawiści zwęgloną

gdybym mógł smagać wiatrami zepsucia
co ciągle grają delikatnym kształtem
sortując emocje w księgozbiorze wiedzy
wystawiłbym ci w meczu kolorową kartkę

opary zniknęły liście suszą pióra