Świt

noc zdziwiona przeciera oczy
chyłkiem kryjąc tors w gęstej głuszy
Helios w złotą karetę wskoczył
swe rumaki z kopyta ruszył

rączo śmiga bata promieniem
przeganiając mrok w oczeretach
rozbiegły się po kątach cienie
szczerzy zęby świtu paleta

mknąc woźnica pył mgieł unosi
dzień ziewając kości przeciąga
by poranek wszystkim ogłosić
brodząc w rosie przy ptasich gongach

pejcz świetlisty po oknach smaga
Bóg pogania lenistwo ludzi
zdziera gębę – w tej chwili wstawać
wniebogłosy szalony budzik