Przecie(k)

Wylewam się z ciebie, bo już się nie mieszczę.
Oczy mną przesiąkły, brązem dotąd smagłe.
Karmisz mnie milczeniem tak gęstym od westchnień
i do snu mnie kładziesz na swej skórze bladej.

Myślisz, że to lubię? Kołysać się w oczach…
Krawędzią spojówki ciąć kryształ na krople
i gdy łapiesz oddech w snu długich warkoczach,
rwać go i rznąć sierpem księżyca za oknem...

Mnożysz mnie bezwiednie chwil pajęczą siecią,
w chłód mgły odziana i dreszcze poranka.
A wystarczy uśmiech, żeby nić tę przeciąć…
Nikły łuk na wargach, a prysnę jak bańka…