Wizyta starszej pani

Autor: 

Wizyta starszej pani

Kiedy byłam małą dziewczynką, rodzice otaczali mnie ogromną troską. Byłam jedynaczką i na dodatek doczekali się dziecka, gdy już byli w podeszłym wieku. Nic więc dziwnego, że drżeli o moje zdrowie. Chronili mnie przed zimnem, towarzystwem innych dzieci, wirusami, bakteriami, złym spojrzeniem i urokami. Na skutek tej nadmiernej troski każdy chłód, zimne napoje lub kontakt z kichającymi rówieśnikami kończyły się dla mnie przynajmniej dwutygodniowym okupowaniem łóżka. Do dziś pamiętam każdą bańkę na moich plecach, nazwy wszystkich lekarstw, które brałam lub, które udawałam, że biorę. Znajdowała je później moja mama robiąc generalne porządki. Dziwiła się niezmiernie odkrywając za łóżkiem całą garść tabletek do ssania lub lepkie plamy po wyschniętym syropie. Najbardziej jednak utkwiły mi w pamięci częste anginy połączone z wysoką temperaturą. Oprócz medykamentów rodzice stosowali terapię „potową”. Okrywali mnie od pięt po brodę pierzyną i gdy już byłam mokra jak żaba w stawie podczas ulewy, przebierali mnie w ciepłą suchą piżamę. Koszmar. Wprawdzie temperatura spadała mi po tej parówce, to po wypoceniu stu litrów płynów z organizmu czułam się jak balon po przejechaniu przez tira.
Podczas kolejnej anginy miałam wyjątkowo wysoką temperaturę. Rodzice siedzieli przy mnie na zmianę przez całą noc. Noc ma jednak swoje prawa. Zmusza wszystkich czuwających, aby choć na kilka minut zasnęli. Mój tata również drzemał siedząc przy łóżku w niewygodnej pozycji. Usiłuję sobie przypomnieć, ile mogłam mieć wtedy lat? Myślę, że około pięciu. Moje pojmowanie świata było jeszcze wielce ograniczone. Wszystko było czarne lub białe i nie mam na myśli odbieranej w tamtych czasach telewizji. To, że rodzice dręczą mnie swoimi nieludzkimi praktykami było według mnie złe, a zwłaszcza to, że nie mogłam wystawić spod pierzyny nawet końca nosa. Wtuliłam się więc rozżalona w mokrą od potu poduszkę i pomimo drzemki mojego ojca zupełnie nie mogłam zasnąć. Nagle przy moim łóżku zobaczyłam starszą kobietę w długim szlafroku. Przysiadła na brzegu pościeli, wzięła mnie za rękę i patrzyła na mnie z ogromnym zaciekawieniem. Nie potrafiłam nawet poruszyć ręką. Byłam tak przerażona, że nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Drzwi były zamknięte! Żadne z rodziców nie wpuszczało nikogo do mieszkania! Była przecież noc. Pokój rozświetlała tylko lampka nocna i to nadawało jeszcze więcej niesamowitości tej dziwnej kobiecie. Choć byłam chora i była noc, czułam, że to, co widzę jest całkiem realne.
Po chwili badawczego przyglądania się części mojej twarzy wystającej z pod pościeli kobieta wyszeptała cichutko, aby nie obudzić taty:
- Nie martw się kochanie, będziesz żyła długo. Wyrośniesz niebawem ze skłonności do chorób. Twoi rodzice pomimo podeszłego wieku dożyją sędziwych lat i z całą pewnością zdążą cię wychować i doczekać się wnuków.
Rano spadła mi temperatura. Nie mówiłam rodzicom o tej dziwnej kobiecie. Nie bałam się, ale nie umiałam wszystkiego, co przeżyłam przez tę krótką chwilę ubrać w słowa.
Po latach, gdy tylko wracało wspomnienie tego niezwykłego zdarzenia tłumaczyłam sobie, że to na skutek bardzo wysokiej temperatury. Przecież nie raz słyszy się o majaczeniu w takich sytuacjach.
Z czasem zapomniałam. Życie co dzień przynosi wiele nowych wrażeń. Dorosłam, skończyłam szkołę, wyszłam za mąż, doczekałam się dzieci, a na końcu tej wyliczanki dwa smutne zdarzenia. Pochowałam rodziców. Obydwoje dożyli dziewięćdziesięciu lat. Zdążyli się więc jeszcze cieszyć wnukami.
Dorosłe życie upływało mi w zdrowiu, a jeśli nawet przytrafiło się jakieś przeziębienie czy grypa, to nie zwalały mnie z nóg, jak w dzieciństwie. Do czasu, gdy „złapałam” gdzieś anginę. Bardzo dziwnie mój organizm zareagował na tę chorobę, gdyż w ogóle nie miałam temperatury. Czułam się jednak bardzo słabo. Nie miałam siły wstać z łóżka. Czasem jednak niestety musiałam wstawać, aby bardzo chwiejnym krokiem udać się do łazienki.
Noc. Wszyscy śpią. Ja niestety czuję, że mój pęcherz nie wytrzyma ani minuty dłużej. Szkoda budzić męża lub córkę. Podejmuję męską decyzję. Zakładam szlafrok i pomimo karuzeli w głowie – idę.
W drodze powrotnej karuzela ta nabiera zawrotnej szybkości. Zemdlałam. Czuję, jak wysuwam się ze swego leżącego na podłodze ciała. Wychodzę przez zamknięte drzwi na dwór, a potem wchodzę do sąsiedniego mieszkania, które przed laty zajmowaliśmy z rodzicami. Do obecnie zajmowanego wprowadziliśmy się po moim ślubie. Do mieszkania, do którego wdarłam się w nocy coś mnie ciągnęło. Jakaś siła, której nie potrafię nazwać. Mieszkanie to znałam doskonale. Każdy kącik. Zdziwiona stwierdziłam, że nic nie zmieniło się od czasów mojego dzieciństwa! I… ojciec śpiący na krześle przy łóżku małej chorej przerażonej dziewczynki. Czułam, że muszę ją pocieszyć. Znałam jak nikt inny jej lęki. Miała starych rodziców i bardzo bała się, że umrą zanim dorośnie.
- Nie martw się kochanie, będziesz żyła długo. Wyrośniesz niebawem ze skłonności do chorób. Twoi rodzice pomimo podeszłego wieku dożyją sędziwych lat i z całą pewnością zdążą cię wychować i doczekać się wnuków – wyszeptałam cichutko, aby nie budzić zmęczonego czuwaniem ojca.

- Kochanie! Co ci się stało!
To głos męża wcisnął mnie na powrót do leżącego na podłodze ciała.
- Nic mi nie jest. Wprawdzie upadłam, ale już nie kręci mi się w głowie.
Upadek zakończył się siniakiem na biodrze…