Moc lęków.

Zawitała szpila zimnym cieniem,
serce i rozum dopadła tak nagle,
co dalej, u nurtu stoję brzegiem,
cudu wyglądam tak tego pragnę.

Twarz głębię smutku już kołysze,
oczy nie znajdują swego miejsca,
nogi z waty wryte w pisaku cisze,
nadzieja mgłę toczy, bez pojęcia.

Jak dalej żyć horyzontu pytam też,
czy rodzina udźwignie życia opały,
zapewne upadnie witając moc łez,
echo zadzwoni we wszystkie gary.

Ukryta udręka nocą się szamota,
ranę większą drąży, głębią wnika.
Pokora moja cenniejsza od złota,
o łaskę prosi Bożego przewodnika.

Świt rysuje raźniejsze widzenie,
malutki promyk pięciolinią skacze,
stołu rozmowa nową wiarą wieje,
CV kreślę myślami, odnajduję tęczę.

Rana się goi powrotem do domu,
od jutra zaczynam na nowo pracę.
Nie życzę doznania tego nikomu,
gdy się urwie to lękiem zakołacze.

Amadeusz ze Śląska.