ŚCIGANY

Autor: 

Biegł już dłuższy czas. Przez gęste konary drzew prawie nie docierało światło księżyca. Bolały go dłonie i twarz, poranione przez ostre krzaki i gałęzie. Brakowało mu tchu. Nogi zrobiły się ciężkie i nagle zahaczając o wystający korzeń, upadł. Ręce zanurzyły się w głębokim runie, pełnym igieł, liści i czegoś co przypominało galaretowatą masę. Po chwili fetor zgniłego mięsa uderzył z podwójną siłą. Zdusił krzyk i zmusił ciało do ucieczki. Stłuczone kolano opóźniało bieg. Dalekie odgłosy, gdzieś za nim, wydawały się rosnąć, ostrzegając o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Pokonując ból parł przed siebie, byle dalej. Między drzewami zamajaczył cień starej szopy. Nadzieja napełniła go otuchą. Niestety spróchniałe deski nie były tym czego oczekiwał. Wymacał drzwi i wchodząc wytężył wzrok w poszukiwaniu czegoś, czym mógłby się zabarykadować. Niewielki stół musiał wystarczyć. Przez dziurawy dach wpadało niewiele światła.
Usłyszał to - przejmujące do szpiku kości, wstrząsające wycie. Było zbyt blisko by mógł łudzić się nadzieją.

Trzask łamanych desek zagłuszył ostatni krzyk.

Las milczał…