obyczaje

w okruchach spojrzeń
znaczenia przybierają na sile

noc wybrzusza się w kakofonii świateł
chcę być lepszy zniżam głos
zaciskam krawat
na doprasowanym podniebieniu

przywracasz mnie losowi
z bielą dłoni wydaję się mniejszy
o starą jaźń zużyte zmysły

czy mogę się pożegnać
bezbronny jak drzewa zimą

sięgam po świeżą gazetę
czytam do góry nogami
udaję
bo przecież nie znam przyszłości