Tour de Pologne

Biorę znów czarny długopis w swoja dłoń,
ocieram z potu zmęczoną wyścigiem skroń,
przydałby mi się jakiś z wodą do picia bidon,
wodę na herbatę mam już zagotowaną.

Gotuje się we mnie krew na ten widok,
widzę twoją łzę i słyszę płacz tych sierot,
siedzę na krześle które zastępuje mi siodełko,
macham długopisem i ręką jakbym kierownicą
zmieniał kierunki jadąc ciągle pod prąd.

Pracują mięśnie bym nadążył za czołówką,
to pierwsze okrążenie i pierwszy mijam dom,
ludzie w mieście nazywają go kamienicą,
gaśnie światło - komuś znów odcięli prąd.

Jadę rowerem czarną asfaltową szosą,
przede mną jedzie jakaś postać z kosą,
zaczaiła się na jadące przed nią dziecko,
faulując ją zachowuje się nieprzepisowo
i liczę się z możliwą dyskwalifikacją.

Obok mnie jedzie szarych ludzi rząd,
nikt z nich nie wie dokąd tak pędzą,
w tym owczym pędzie wjechałem na rondo,
do mety jest jeszcze bardzo stąd daleko.

Zwiększam tempo jak po sterydach Armstrong,
może mnie za używki nie zdyskwalifikują,
badanie krwi wykazuje miłości wysoki poziom.

Wjeżdżam na metę i witam się z publicznością,
zsiadam z roweru i kończę Tour de Pologne.