po deszczu

*
utonął chłopiec
zalana po brzegi ust
ojcowska miłość
zastygła w mule
w białej muszli
bezsensowną nadzieją

drzewa

nie śpią zimą
pozbawione szelestu liści
wydłużają swoje cienie
trzymam ich zimne dłonie
długą nocą

trzeci

już nie zbieram liści
brodzę niepewnym szelestem
próbuję dotrzeć do drzew
wspiąć się na górę świata
złapać wysoko oddech
już nie do biegu
lecz zwykłego marszu