Rozdział IV Idąc po rękawiczkę

Autor: 

Rozdział IV Idąc po rękawiczkę
W kontaktach z Martą czuł się coraz pewniej. Po jesieni zaczynała powoli nadchodzić zima. Tego dnia siedział przy białym aluminiowym kaloryferze i grzał się przed zajęciami. Jedyne czego potrzebował to ciepła. Zarówno tego fizycznego jak i psychicznego. Grzejnik powoli zaczynał się rozgrzewać, kiedy nagle do gabinetu weszła Marta. Miała na sobie wełnianą czapkę i ciepłą kurtkę. Kiedy wchodziła do gabinetu, on stał przy oknie i patrzył na spadające płatki śniegu. Śnieg był prawie tak biały jak ramy okien, przed którymi w tej chwili stał. Może oprócz czarnej gumy, która izolowała ciepło. Z tego stanu zamyślenia, w którym się znajdował wyrwał go głos Marty:
-Przepraszam panie doktorancie, ze przeszkadzam.
-Nie przeszkadzasz, wejdź to się ogrzejesz trochę.
-Przepraszam. Nie pomógłby mi pan szukać rękawiczki.
-Oczywiście, że tak. Gdzie ją zgubiłaś? - zapytał.
-Leży gdzieś przed budynkiem filologii – rzekła.
Wyszli, więc przed budynek. Nie udało im się jednak tam nic znaleźć. On oraz zrozpaczona Marta poszli na zajęcia. Tego dnia nie udało jej się odnaleźć rękawiczki. Kiedy zaś przyszła następnego dnia, drogę zastąpił jej Mariusz, który w tym momencie był szczęśliwym posiadaczem rękawiczki. Wręczając Marcie rękawiczkę, uśmiechnął się i powiedział po niemiecku:
-Bitte! - machnął rękawiczkę i podał ja Marcie, przy okazji wykonując ukłon w jej stronę.
-Danke schön ! – odpowiedziała z uśmiechem.
Tego dnia późno wracała do domu busem. Bus wyjeżdżał z dworca o 18.10. Siedząc w autobusie, który zabrałby ją na dworzec, rozmyślała o dzisiejszej sytuacji. O tym tajemniczym i zagadkowym Mariuszu. Był zupełnie inny od tego Mariusza z wesela. Znał niemiecki i tak ładnie do niej mówił po niemiecku. Prawda, że raczej był oszczędny w słowach, tak jak ten pierwszy, jednak było chyba coś takiego co ich łączyło. Nie umiała sobie dobrze wytłumaczyć co to jest. Zresztą to co czuła w tym momencie było zupełnie czymś wyjątkowym. W szkole owszem często przebywała w towarzystwie chłopaków, owszem być niezależną kobietą i lubiła słuchać historii o kobietach, którym udało się pokonać męska dominację. Często odwiedzała strony internetowe poświęcone historii kobiet. Słuchając ballad i chansonów, w głębi serca i duszy pragnęła kiedyś spotkać w swoim życiu rycerza. Takiego rycerza jak Emrod z Rękawiczki Mickiewicza. Zresztą sama uwielbiała czytać utwory Mickiewicza. Zwłaszcza jego ballady i romanse. Pragnęła spotkać takiego Nemroda, który poda jej rękawiczkę. Stoczy bój z przeciwnościami losu. Pokona wszystkie bestie czyhające na jej drodze. Emrod jednak po wręczeniu rękawiczki odszedł. Bardzo nie chciała, żeby Emrod odszedł. Chciała, żeby z nią został. Przynajmniej do końca tego roku. Jej rycerz nie miał na imię jednak Emrod. Ten doktorant, który podał jej rękawiczkę miał na imię Mariusz. Była w tym jakaś dziwna zbieżność imion. Oba miały tą samą cząstkę wyrazową Mar -. Marta. Mariusz. Marta i Mariusz. Ten spójnik i. Niby niewielka różnica, a jednak kolosalna, to tak jak zaimek osobowy – Wir (My). Miała dziwną ochotę na to, by pójść z nim na koncert albo do kina. Najlepiej na Magdę Przychodzką. Może, gdyby to był rok 2006 i Magda śpiewała jeszcze w Warszawskim zespole Propaganda, może opłacałoby się jej przyjeżdżać do Kielc. Teraz jednak jako solistka pewnie nie będzie chciała przyjechać. Do jakichś Kielc ? Do Kadzielni, gdzie występują głównie zespoły disco polo ? Gdzieś w Internecie wyczytał, że Magda może pojawić się na tegorocznych juwenaliach. Jak jednak pójść na taki koncert? Kto jej kupi bilety ? Zresztą. Kto chciałby z nią pójść. Myślała tak wypakowując ciężką torbę obok swojego drewnianego biurka. Zmęczona opadała na swoją szarą kanapę. Zamknęła oczy. Za nimi pojawił się znalazca rękawiczki. Przez chwilę pomyślała, że fajnie byłoby z nim pójść na koncert. Posłuchać na żywo muzyki słowiańskiej. Tego fletu.