Po drugiej stronie lustra Rozdział IV Inny świat

Autor: 

Po drugiej stronie lustra Rozdział IV Inny świat

Następnego dnia postanowiłem rozejrzeć się dokładnie po tym świecie. Wyszedłem z domu za dziesięć siódma i czekałem na przystanku na autobus. Podczas tego czekania próbowałem sobie wyobrazić jak będzie wyglądało liceum, do którego mam zamiar pojechać. Czy zastane tam moich kolegów i koleżanki ? Z zamyślenia wyrwał mnie hamujący autobus, do którego wsiadłem. Zatrzasnąłem za sobą drzwi i usiadłem na siedzeniu blisko okna. Patrząc przez okno widziałem te same domy jakie zwykle mijałem w drodze do liceum. Nie wyróżniały się niczym szczególnym. Śnieg leżący na chodnikach powodował moje przygnębienie. Opanowało mnie dziwne uczucie nostalgii. Przyciągała mnie tajemniczość miejsca, które przecież już tak dobrze znałem. Gdyby nie zupełnie inne okoliczności uznałbym tą podróż za coś zwykłego, nie wymagającego poświęcania temu zbytniej uwagi. Jednak wyjątkowość sytuacji sprawiła, że wysiadłem nie pod szkołą, tylko na rynku. W jednym z domów obok których przechodziłem mieścił się zakład pogrzebowy. Wszedłem do środka i zauważyłem starszego mężczyznę, a obok niego chłopca patrzącego na mnie trwożnym wzrokiem. Poznałem w nim swojego nauczyciela od historii. Powiedziałem do niego, kiedy dziadek wyszedł i zostaliśmy sami :
 Witaj chłopcze. Jeszcze mnie nie znasz, ale za parę lat się spotkamy. Z tego spotkania ze mną chciałbym abyś zapamiętał moje podziękowanie za przekazaną mi wiedzę.
Ledwie skończyłem – usłyszałem westchnienie jakiegoś człowieka. Pobiegłem do sąsiedniego pokoju. Na podłodze leżał jego dziadek. Prawdopodobnie miał zawał serca. Nie namyślając się długo pobiegłem do telefonu i chwyciłem za czarną słuchawkę. W słuchawce był tylko głuchy sygnał. Pewnie śnieg leżący na linach spowodował ich zerwanie. Zapytałem chłopca, gdzie leży apteczka. Wskazał mi szafkę na ścianie z czerwonym krzyżem. Zajrzałem do środka. Nie było w niej tego czego szukałem. Nie tracąc czasu wybiegłem ze sklepu i pobiegłem w dół do apteki. Na szczęście nie było zbytniej kolejki. Kupiwszy nitroglicerynę wsadziłem mu ją pod język. Na wpół przytomnego odwiozłem do szpitala. Tutaj rozpoczęła się walko o jego życie. Wychodząc z sali widziałem jak lekarz robił elektrowstrząsy. Wybiegłem ze szpitala, starając się nie myśleć o kresce na ekranie monitora. Nie zastanawiałem się czy on jeszcze żyje i czy udało się go uratować. W tym momencie żałowałem, że sprzedałem paczki za kiełbasę. Nie chciałem wracać z powrotem do chłopca, który przerażony czeka teraz na powrót dziadka.
Zaparkowałem samochód pod liceum. Bałem się spotkania innych nauczycieli. Patrzyłem przez chwilę na zieloną bramę. Zamknąłem oczy i przypomniałem sobie uczniów przechodzących przez tą bramę. Wcześniej wydawała mi się ona zwykłą bramą, nie mającą dla mnie żadnego znaczenia. Po chwili odpaliłem silnik i odstawiłem samochód na swoje miejsce.
Kiedy wróciłem chłopak już spał. Postanowiłem go nie budzić. Położyłem, więc kluczyki na stole i wyszedłem na spacer. Wiedziałem już, że na żaden autobus nie zdążę. Szedłem do góry chodnikiem, by następnie wejść do kościoła. W kościele było ciemno, tylko okna rzucały cień na ścianę. Miałem niemal pewność, że mnie podsłuchują. Zacząłem złorzeczyć i przeklinać Bogu. Żądałem od niego jakiegoś znaku. Nic jednak się nie stało. Uderzył piorun i zaczął padać deszcz. Zrezygnowany wyszedłem na ulewę. Wiatr wiał mi prosto w twarz. Deszcz chlustał mnie po twarzy. Pomyślałem sobie – co by było gdybym nie miał twarzy. Ani deszcz ani wiatr nie mogłyby mi nic zrobić.
Schodząc w dół po drodze wysłanej kamieniami zaszedłem nad rzekę. Stanąłem na moście z postanowieniem, że tu zakończę mój marny żywot. Wziąłem rozpęd i rzuciłem się przez balustradę. Rano obudziłem się w szpitalu przemoczony i zziębnięty. Obok mojego łóżka siedzieli Paweł z Marcinem. Okazało się, że wracali z jednej z imprez do domu i zauważyli moje ciało w rzece. Marcin wydobył mnie na powierzchnie, a Paweł zrobił mi sztuczne oddychanie. Później dowiedziałem się z relacji Pawła, że przyjechała karetka i zabrała mnie do szpitala. Nie wiedziałem czy im dziękować czy wyrzucić im całą bezsensowność ich postępowania. Widząc, że jestem zdenerwowany nalali sobie po kieliszku i zaczęli pić za moje zdrowie. Pod koniec dnia leżeliśmy głowami na pościeli śniąc, każdy z nas o czymś innym. Postanowiłem już nigdy więcej nie odbierać sobie życia.