Szumo-szepty Epilog cz. 1

Autor: 

Epilog cz. 1
Zakończenie tej historii nastąpiło wraz ze śmiercią autora. Śmiercią dodajmy upragnioną. Wszak zrobił wszystko zgodnie z zasadami Ars Bene Moriendi (Sztuki dobrego umierania). Nadszedł wreszcie kres. Tak upragniony przez wszystkich kres tego wszystkiego. Przyszedł on jak złodziej w nocy. Ostatni dzień jago życia. Jak codziennie wstał rano. Zjadł śniadanie. Potem zjadł obiad. Kolacji nie było mu już dane zjeść. Może poprzestał na obiedzie. Może nie było nawet śniadania. Może. To było jedyne słowo jakiego mógł być pewien w ciągu całego swojego życia. Zwłaszcza od momentu, gdy jego dziewczyna zaczęła odpisywać na jego smsy w sprawie spotkań – „Może być”. Może jakoś się z sobą dogadywali. Może. Choć może nie do końca. Zwłaszcza, że on kilkoma smsami musiał jej wyjaśniać o co mu chodzi, a ona do tego dochodziła po jakimś czasie. Może brak było pomiędzy nimi dobrej komunikacji. Może jakiś szum w kanale informacyjnym ją zakłócał. Może.
Może ten kanał komunikacyjny był przez długi czas rynsztokiem w którym tkwił za sprawą swoich pseudokumpli. Może teraz dopiero miał odwagę im to wygarnąć. Może pójdzie dalej w tej swojej odwadze i to opublikuje, a może to spali. Spali razem ze sobą i poprzednimi opowiadaniami. Zresztą przy poprzednim opowiadaniu dodał adnotację na stronie tytułowej – spalić wraz z autorem. Może chęć spalenia swojego ciała świadczy o heroicznej postawie jak u Siwca w czasie dożynek, może o zwykłej głupocie, może o ateizmie, a może o chęci wpasowania się w modę takich pochówków na Śląsku. Może zamiast trumny i nagrobka marzy mu się urna z prochami, które ktoś rozsypie na cztery strony świata. Może chciał skończyć żywot jak Jan Hus, o którym pisał pracę magisterską.
Dobrze wiedział, że nie ma szans na obronę własnych poglądów. Jedyne miejsce, które pozwalało mu obronić swoje jestestwo przed całkowitym zapomnieniem to ta kartka. Biała oaza wolności. Czysty archipelag jego brudnych myśli. W czystej postaci cynizm i sarkazm. Gdy zbliżały się ku końcowi jego dni jeszcze łzy mu pozostały. Łzy, które ronił obficie nad swoją młodością górną i durną. Zbyt dobrze poznał puch marny, by sądzić, że ostatnie z jego opowiadań trafi w gusta czytelniczek, które marzyły o znęcaniu się nad nim – psychicznie, fizycznie, werbalnie. Gdyby mógł poznać ich reakcje poczułby się jak u siebie w domu. Póki co czuje satysfakcje. Satysfakcję z tego, że wreszcie może powiedzieć prawdę. Już nie musi niczego przed nikim udawać. Ot taki męski szowinista.
Jedyne co mu pozostawało to szept. Szept, którym odczytywał każde z opowiadań, po napisaniu ich w zimnym i pustym pokoju. Kiedy to opisał akurat padało. Na białych plastikowych oknach widać było krople deszczu tworzące smugi. Światło w pokoju oświetlało każdą rysę na tych plastikowych oknach. Gdyby miał ochotę skłamać – napisałby o rysie na szkle. Odwołał się do Urszuli. Notabene jednej z ulubionych piosenkarek jego dziewczyny. Jego dziewczyny ?! Jak można tak nazywać kogoś kto dopuszcza cię jedynie do spotkania na mieście. Poza jednym dniem w tygodniu nie ma dla ciebie czasu. Zresztą nie ma się co dziwić skoro żyjemy w społeczeństwie informacyjnym.
Dużo ważniejsze od uczuć stają się emotikony i polubienia pod zdjęciami. Ja z trudem ogarniałem ten internetowy świat. Byłem tam tylko przybyszem. Kimś zupełnie obcym. Dziś kiedy już nie żyje, a ty uporczywie zbliżasz się do końca, możesz być pewien, że wróciłem do Itaki. Po latach wędrówki jestem tam, gdzie jestem akceptowany. Blisko Boga. W niebie. Czuje, że spełniłem wszystko co mi polecił do wykonania. W moich ostatnich słowach przeproszę bohaterki tego opowiadania za to, że nie byłem ideałem. Za to, że robiłem wszystko z myślą o nich.