W przeddzień lata

Autor: 
W przeddzień lata
 
Czyżby ziemia się uniosła? Nie, to zboże tak wybujało w górę, ku słońcu.
Ku słońcu, jak dziewczyna wyciągająca szyję, by uchwycić jak najwięcej
złotych  promieni ciepłem spływających na dekolt. Ach, jakże słońce potrafi
pieścić, choć piersi ukryte pod koszulą, pod sztywnym gorsetem.
Delikatny wietrzyk muska kłosy, ślizga się po łanach jeszcze zielonego żyta
 jak na tafli lodowiska. Czasami zaplącze się w kłosy i szamocze, szamocze,
aż się uwolni i pomknie dalej. Gdy zwalnia, łan nieruchomieje, gdy przyspiesza,
faluje niczym morze. Tylko patrzeć spienionych fal, morskich bałwanów.
O! Jest jeden! Nie. To strach na wróble. Aż dziw, że stoi niewzruszony,
kiedy w koło się tyle dzieje. A dzieje się, dzieje. Wróble mu spokoju nie dają.
Latają w koło, jakby chciały bawić się w berka. Chowają się po kieszeniach,
włażą pod koszulę, przelatują przez rękawy i wysiadują na kapeluszu.
To wszystko można byłoby znieść, ale gdy siadają na długim nosie, tego nikt
nie wytrzymałby. A czy strach? Nawet strach.  Zachybotał się, zakręcił
na jednej nodze, zdawałoby się, że nawet podskoczył. Uciekają wróble
w popłochu. A strach… co słyszę, strach rechocze!?
W tle bocian znad zbóż wychyla głowę. Długim krokiem kroczy nad stawem.
Co robi? Czy raczy się spacerem, czy pracuje nad obiadem? Ciekawe…
Ach, stąd to rechotanie. Spoglądam na stracha, a on nieruchomy milczy.
Powiał wietrzyk i strach pomachał ręką ze słomy.
 
21 czerwca 2017