sprzed chwili

cisza przymyka powieki
jak jezioro marszczy się na deszczu
czas spowiada z daleka
słyszę wołanie trzepot ptasich skrzydeł

dotykam dłonią mokrego piasku
może tutaj praczłowiek pojął że jest
jak don Kichot rozpoczął wędrówkę
wyciosał kamiennym toporkiem pierwsze myśli

gwiazdy jak punkty odniesienia
w rozwianej przestrzeni krytykują absolut
wsparty na drewnianej nadziei
wypatruję sensu co jeszcze wczoraj
minął mnie na schodach bez słowa