bez końca
nie mam historii
wspartej na stole na wielu półmiskach
według receptury mistrzów zen
lekarzy obejmujących nagość
w paroksyzmie nieudanej pomocy
ukryty przed przemijaniem
jak zając ratując ucieczką nieważkość ciała
uśmiech wycięty z cynfolii
ekstrawersję nadchodzącej nocy
zagubionej wśród tłumu niepoliczonych latarni
zimą pełza po polach
w półnagości świtu ulega snom
kluczy między drzewami
z ustami otwartymi do krzyku
nie mam opowieści w rozczuleniu
sklejam córce papierowe kwiaty
owijam ogniem jak ciszą