Wigilijna świeczka.

Autor: 
ula

Święta Bożego Narodzenia 2006 rok - zostaliśmy zaproszeni na Wigilię do naszego młodszego Syna wraz z rodzicami Synowej.Ogromna radość w nowym domu,wszystko dopięte na ostatni guzik.Tradycyjny zestaw potraw,pięknie udekorowany stół i rzucający się w oczy świecznik a w nim cztery świece.Przed rozpoczęciem modlitwy,Marzenka (synowa)zapala świece,jedna z nich natychmiast gaśnie,próbuje ją wyręczyć Mama ale świeca wciąż uparcie gaśnie.Przyszło mi na myśl,nie wiadomo dlaczego że w przyszłą Wigilię,zabraknie kogoś z nas przy stole ( nie mówiłam o tym nikomu)przecież to tylko zasłyszany zabobon.Po modlitwie,przełamaniu się opłatkiem,zasiedliśmy do kolacji,Marzenki Tata i ja skromnie ucztowaliśmy - oboje mieliśmy problemy zdrowotne,Kazio (tata synowej)w ciągu kilku miesięcy bardzo niepokojąco schudł.Marzenka (jest lekarzem)postanowiła że po Świętach zajmie się nami,tak też zrobiła.Po badaniach laboratoryjnych i wykonanych badaniach USG.Stwierdzono u Kazia - kamicę woreczka żółciowego - miał to być rutynowy zabieg.Pod koniec stycznia trafił na Blok operacyjny,okazało się - że są to już zaawansowane zmiany nowotworowe,nie do operacji - nie pomogły konsultacje w Klinice specjalistycznej,pozbawiony szans na ratunek...U mnie w USG,rozpoznano guza nerki lewej,potwierdzono w badaniu Komputerowym że jest to guz nowotworowy.Otrzymałam skierowanie w trybie pilnym do Kliniki Urologicznej,przed wyjazdem odwiedziłam Kazia,był świadomy tego co go czeka,miał żółtą cerę - nawet mu humor dopisywał i mnie pocieszał.Powiedział żebym się nie martwiła,obiecywał że załatwi mi prolongatę ze Św.Piotrem ,przecież nie możemy zrobić przykrości naszym dzieciom i podwójnie osierocić.Po mojej operacji i powrocie do domu ( początek marca )Kazio odszedł do Bozi,nie mogłam uczestniczyć w jego pogrzebie,nie byłam w stanie.Dziękuję mu za wsparcie psychiczne i duchowe - pozostały po nim dobre wspomnienia i puste miejsce przy stole.