Bez echa
przyzwyczaiłem się do deszczu
westchnieniem gasną chmury
samotność jak most nad wodą
godzi sen i czuwanie
tyle zamków zarosło piaskiem
nie zliczyć gwiazd w pożółkłej trawie
myśli które poległy od ciągłej pewności
światło wije się przekracza
bez cienia jestem tylko marzeniem
dłońmi które jak gliniane dzbany
gromadzą pragnienia i czułość
gdzie stanę już milczę
żadnym słowem nie pomnożę sensu
jakbym łapał do siatki motyle
ułamki tęczy zaplątane w ciszę