Fantasmagorie

Fantasmagoria
Bluszcz mi oplótł dłonie, a ja bez żalu,
oddałem mu wolę i stygłem pomału.
I zapłonął zmysł szósty, ogniem zimnym,
od piekieł do nieba, wyrokiem niewinnym.

A na splecionych dłoniach, opłatek powoju,
zapłonął bielą w przestrzeni spokoju.
I przepadł wirując w kwiecistej nagości,
by w niezgłębionej, utonąć miłości.

Z dziewczęcym śpiewem i lutnią w oddali,
anieli nad głowami zawiśli i milcząco stali,
przy tronach bożych i ptakach wokół,
co zejdą na ziemię, już w następnym roku.

I tyle słońc przyszłych z wczorajszej zawiei,
gdy pod rękę wędrując z dzieckiem od nadziei,
porażą zmysły i przymrużą oczy,
bym wiedzieć nie musiał, dokąd kroczyć.