Opowieść bezdomnego

Gwizd pociągu, wstawać pora

Choć nie kładę się by spać

Łoże pakuję do wora

I już w pionie mogę stać

Oczy śliną przemyć muszę

By wspaniały ujrzeć dzień

Kaszel w środku z trudem zduszę

Sprawdzam czy mam jeszcze cień

Smaczną kromkę zjem z przedwczoraj

Wody z PET-u łyk, do dna

I na rewir ruszać pora

Sprawdzić co mi dziś Bóg da

Wózek toczę jak marzenie

Ciało czasopismo grzeje

W dali słychać gdzieś buczenie

Za pięć szósta, zaraz dnieje

Znajdę,strzepnę, wyprostuję

NIC-zamienię w piękną rzecz

Potem sprzedać ją spróbuję

Tak trza robić, by coś mieć!

Już południe, hejnał słyszę

Świeżej bułki czuję smak

Pełen wózek, ledwie dyszę

Wreszcie widzę, swojski krzak

Z tyłu ławka zapomniana

Wabi słodkim odpoczynkiem

Dla was sprawa to nieznana

Mam co zyskam swym uczynkiem

Wieczór idzie, goni czas!

Dom sam muszę sobię stworzyć

Dworzec, węzeł albo las

Byle głowę gdzieś położyć

Papierowe ciepło grzeje

Gwiazda błyska na suficie

Przeciąg kędyś chyba wieje?

Wiatrem darzy Bóg obficie

Dziękuję Bogu za udany dzień

W półśnie bezładne wymawiając słowa

Prosząc niech choć kruchy cień

Wolności ma dusza zachowa.