Wspomnienia z imigracji.
Karmiłem się jadłem, które innym zbrzydło
By wlec swe życie, jak złamane skrzydło
Ciągnąc je do światła w kolorze nadziei
Choć trudno było znależć jego blask w zawiei
Oddałem za bezcen, w poddańczej pokorze
To co tylko w walce stracone być może
Wiodłem w bój marzenia przeciw życia sile
Utraciłem wszystkie najpiękniejsze chwile
Samotność partnerką, sen mi przyjacielem
Nigdy nie żądałem od życia zbyt wiele
Wspomnień okruszyna zatopiona w sercu
Niczym ołtarz święty w kwiecistym kobiercu
Znikąd sił, ni wsparcia, pustka dookoła
Obca mowa zewsząd ciszą do mnie woła
Biec gotów byłem byle szept usłyszeć
Z polska wymówiony, nawet jak najciszej
Choć serce pełne, pustka w nim kołacze
Myśli choć się tłoczą, nic w nich nie zobaczę
Co dzieje się w duszy, Boże, po co dusza?
Niepotrzebnie struny tęsknoty porusza
Nagrodą mą, Boże niech będzie brak kary
Daj mi zapomnienie a odbierz koszmary