Wciąż bliżej uciekam
dotykam dawno zebrane w bukiety
zapach który otoczył znajomym szelestem
przenika przez sen im bliżej
zaciskam oczy a przecież to ciepło
dłoni opartych o brzegi ust
otwieram myśli na próbę jak krzyk
gdy ledwie dojrzał bez siły skazany na zapomnienie
jestem już słowem przelewam deszcz
z jednej pary oczu w drugie wsiąka wieczór
ośmielony blaskiem zaczyna mówić
po co słowa gdy przemijanie bliższe milczeniu
widzę na rękach losy jak rzeki zapętlają czas
lecz tu i teraz stłuczone chwile jak kawałki życia
sklejam powtórnie byle gestem i znowu uśmiecham się
bez żadnego powodu który mógłbym zrozumieć
Romeo
cień chwiejny nie rumiany liść czy twarz z rosy w oknie
poznałem w przelocie po bezsilnym uśmiechu
jeszcze drży skrada się jak powój w uśmiechu ulega
nie masz tu woli bezzębny wieczorze
już śmielej będę marzył kradł gwiazdy z dna rzeki
młodość lecz jakże żywa jak woda w każdą chwilę wpłynie
łodzią z żaglem z sitowia pysk znaczy czerwoną krechą rzeki
poruszyłem noc lub jej ciszę pomruk burzy
lub tylko wyziębione słowo masz moje spojrzenie
jak psa na uwięzi który wrzaskiem nie prosi już o nic
oddycham lecz czy jestem sercem wolę płynąć
tratwą z myśli pozbawiony złudzeń i snów
zaśpiewam chociaż ptak z klatki uleciał
kto słucha nie zapomni w rozterkach jestem już samotny
co znaczą słowa gdy noc patrzy w oczy bez cienia wzruszenia
Poczekaj
*
jesteś w noc bezsenną
cień naszych postaci
myślę o uczuciach
które tylko w ciszy
nabierają znaczenia
*
udajemy dorosłych
jak dzieci depcząc niebo
samotność której brakuje słów
choćby szeptu między ustami
*
mam włosy z jesiennych liści
dłonie które szeleszczą przy dotyku
i oczy jak zegary cofają czas
wiatr szukający cienia
Przeżywam
słysząc siebie wydaje się głupio tak leżeć
bez oceny w dotyku szukając chwil
być to znaczy scałować poranek
gdy zwilży usta refleksem
czekam aż resztka snu zatonie w oczach
a czas rozwiesi w oknach pierzaste chmury
mógłbym tak bez końca mierzyć ciszą spokój
lecz może wstanę przejdę się słowem po lesie
tyle drzew siłuje się z wiatrem
i smutkiem który przytulił się do skroni
Tych dwoje
Pobłądziło Echo goniąc cienie za drzewami
szeptane niosąc prześmiechy w dal wtóry
i słów motylich sto między ustami
tym dwojgu co dał ustroń, Bór, niby ponury
Aż Jesień troskliwa przerwała sejmiki
odprawianych Żurawi na cieplejsze pola
otuliwszy z liści żółtych utkane tuniki
przed deszczem uwiła z Dębu parasole
Rąk splecionych Powoje przysiąg nadawały
tysiące wciąż nowych, w nieśmiertelnych tonach
wysłanych w słońc zachody i życia zawały
walczących dzielnie póki świat nie skona
Jesienią, tych dwoje, Październik przygarnął
tęskniący za żegnanym Lata ciepłem błogim
dając za jesienną Miłość, zapłatę dość marną
klnąc się na wszystko że , nie był im wrogim.
Nieczułość
wciąż uciekam gdzie kres
bolą oczy od patrzenia na wskroś
w bezkresie już szykują krzesła
naprzeciw siebie deszcz omywa chmurom dłonie
rzucam kamień w zapomnienie
gdy przyjdziesz przemoczona światłem
nie dość zamyśleń i listów
pisanych palcami po niebie
zgaduję kim jestem tak codziennie
mieszam cienie z szeptem
tylko słabość nie ulega iluzji
i palce jak wezbrane morze
szukające wiatru
Zapomnieć trudno
Tym samym światem oddychamy i powietrzem
po tej samej ziemi zmarzniętej, stąpamy i wodzie
lecz natrętnych powrotów nie potrafię zetrzeć
i ogrzać chwili jednej, przy twym serca chłodzie.
Jak wyjąć spod powiek, miraży przestrzenie
odciśnięte chwilą, niebotycznych wrażeń
po których tylko bruzdy, kreślą udręczenie
a łza świadkiem jedynym, pomarłych wydarzeń.
Jakbym wraz z bogami, pierwsze stawiał kroki
niepomny co się wokół, inne nas wydarza
szliśmy wiarą w miłość, rozświetlając mroki
pewni żeśmy dziećmi, każdego ołtarza.
Bywa, czuciem silnym, przemknie nagła chwila
jakbyś obok przenikła, w innym podążaniu
tak mi wtedy strzałą, przez serce przeszpila
minuta co wspomni, wieki o kochaniu.
Obcy
nieznajomi wszyscy których znałem
na linii nie odróżniają słów
zdziwieni że jeszcze jestem
wymawiają brakiem czasu
stereotypem dążenia do doskonałości
odwiedzam siebie na kolejne dni
z życiem zamieniłem się oczami
patrzę na wskroś i nadal wierzę słowom
im dłużej śpię staję się przezroczysty
przylegam do myśli zaśmieconej pamięci
przypomina o cieniach i drodze
która zawsze kończy się w sercu
Romantycznych dwoje
Znam każdy twój obraz, lecz pamięcią Cię malować nie umiem
Czerń oczu co głębię drąży czy zieleni z nadzieją czeka
Że w największym potrafię odnaleźć cię tłumię
Ty jedna tylko tak umiesz urzekać
Dziś widząc cię jak tańczysz z anioły, nie wzniecam zazdrości
Klejąc modlitwą nieba z ziemią, zaczekam kornie
Kiedy ku mojej schylisz się skromności
Ja ukłon twój oddam nadwornie
Czy muzyki to grają czy to harfy we włosy wplecione falują
Wiążąc dłonie obietnicami niepojętych zaczarowań
Tam gdzie oprócz nas tylko sny królują
Gdy nie potrzebne są słowa
Po co więc nam oczy- zaśnij w niepokorne rozedrgane zmysły
Sami dźwiękiem będąc, strofą i miłości graniem
Odnajdziemy gwiazdy które nam rozbłysły
I niech tak na zawsze już zostanie
W obcej skórze
już nie patrzę w oczy kwiatom
zbudziły ptaki w czerwonym upierzeniu
czuję bardziej jak doskwiera wiatr
burzy spokój misternie ułożonych dłoni
w pół drogi zawracam niepewność to przyczyna
powód aby zejść ze ścieżki na skraj przeczucia
gdzie spadł ostatni kamień przewrócił cienie
motyla który skrzydłami przesłaniał myśli
przyleciały ćmy każda wierzy w swoje światło
początek gdy sen przywraca nadzieje
blask nie drażni oczu jak choroba
dzieli z życiem wspólne łóżko i okno
z widokiem na zapuszczony słowami ogród
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- 8
- 9
- …
- następna ›
- ostatnia »