Wśród nas
noc w bezkształcie
z mocą pragnień sen w ekspozycji
przesiewam piasek z gwiazd
w klepsydrze czas jak zwykle milczy
dom z podkrążonymi oczyma
w ciepłym odruchu tulą się ściany
wiatr przesuwa krzesła
w pusty przejaw samotności
nabieram kształtów raz chmurą
znowu deszczem przemywam oczy
życie jak pies w budzie
do łańcucha przymierza nadzieje
Jaskrawość przesłania czas
jak ja chcesz oddychać ciszą kwiatów
w swoim dusznym aromacie więdnę
poruszam ustami jak motyl z brzękiem
składam skrzydła w cieple dłoni
czym się mogę zasłużyć oczekując świtu
maluję w refleksie locie pozbawionym celu
dolinę bez kładek zrzucam cienie
już kamień przy kamieniu zasypia z jękiem
mówią tylko zmysły i miejsce gdzie głupio
stałem z zadartą głową a księżyc tykał
zrzucał gwiazdy w miarowym pochodzie
deszcz oślepiał oczy kamienic
pusta kartka gdyż listy spłonęły
wcześniej parząc skórę pamięcią
od tej chwili słucham podpowiedzi
wiatr znalazł pustą drogę pełną piasku
i słońca które zamazuje kontury ciała
W pięciu ścianach
z okna widok na wnętrze
zagracony pokój uśpionych wierszy
myśli bez dostępu do rzeczy oczywistych
życiorys pogłębiony siecią zmarszczek
ścieżki spowite akwarelą
męskim kremem na rozstępy
głowa z balastem oczekiwań
kiwa się z wiatrem na środku pola
strach oberwaniec nikogo nie przestraszy
może noc i jej brata bezpańskiego kota
życie puka się w czoło wyglądam zza drzwi
tylko cienie minionych chwil
wzruszenie które nie pozwala zasnąć
Niepostrzegalny
gestami ozdabiam rzeczywistość
wyrosły kwiaty z przerysowanym cieniem
tatuaż z pierwszych liter życzeń i zawodów
słońce jak pies wabię przywiązaniem
bliżej duchem niż ciałem
niebu oddaję we władanie ciszę
wiatr układa z piasku ludzi
przyślij siebie w liście
znowu zamieszkam poza czasem
kartce papieru gładkiej jak skóra
Przejrzysty
już wiesz nikt nie przyjdzie
aby pozamiatać świat sam
sadzę kwiaty wzdłuż drogi
naprawiam ławkę słońcu
nawet ziarnko piasku marzy
słyszy jak wyniosłe drzewa
strofują wiatr przywiał sny
z których trudno się obudzić
ocieplam wizerunek ukryty za słowem
matkę nawet spod ziemi cieszy każdy uśmiech
jak przysypana róża która kłuje palce
gdy przesadzam ją bliżej światła
Zamknięty w objęciach
Mógłbym sprzedać wszystko i rozdać ubogim
Stary zamek z ogrodem i kosztowności
Gdybyś tylko chciała
Za cenę jednego skinienia “chodź za mną”
Ty jednak wolisz, by wszystko pozostało
Na swoim miejscu
Byś mogła podpalić wodę w mojej fosie
Świętym ogniem miłości
Mógłbym malować twe portrety i pokazać je światu
Na wielkich galeriach być oklaskiwanym
Gdybyś tylko chciała
Z cenę skinienia “przybądź do mnie”
Ty jednak wolisz znając me talenta
Bym opisywał cię słowem, dla ciebie samej
Byś mogła rzucać mi szaty swe
Jak pergamin na mą inspirację
Mógłbym chwalić cię muzyką
Dawać koncerty przed ogromem władców
Za cenę skinienia “oddaj mi siebie”
Ty jednak wolisz, bym śpiewał ci do ucha
A takt wystukiwał na twojej skórze
Byś mogła ustami przekazać mi nuty
W gorącym pocałunku
Bo istnieję już tylko dla ciebie
Z umową na wyłączność wypisaną na sercu
Odkąd zdobyłaś szturmem mój zamek
Jestem do twych usług Bogini!
Płomień
Rozpalamy świece w komnatach swoich zamków
Tańczysz przed lustrem na szachownicy
Ja szukam duszy Bacha nad klawesynem
Patrz! Jak wzrok pożądania biegnie
Lotem kruków
Korytarze namiętności, nieprzespanych nocy
By dotrzeć, dotknąć spełnić, zapragnąć
Ile razy już wypalaliśmy rumem Imiona wśród traw
By stoczyć się w uścisku ze wzgórza w blasku burz?
Kocham Cię dziko, jak truciznę, do zatracenia
Wypalasz ciało gorącem ust
Dotykiem dłoni, szalem włosów
To choroba, na którą zapada się raz w życiu
Kto komu pierwszy rozetnie szablą szaty?
Walka ognia spojrzeń za kotarą łoża
Pod baldachimem pole bitwy mężczyzny i kobiety
Strategie uwodzenia rozpostarte w tańcu gestów
Nie możemy żyć bez siebie, to słodka niewola dusz
Zanurzeni w toni pościeli poznajemy siebie od początku świata
Muzyka oddechów przyspiesza i zwalnia
Do świtu, do nocy, do wspólnego życia
Pogoń
Gdzie podążasz, słodkie żebro Adama
W bieli szat po dywanie trawy?
Nie słyszy, lub udaje, że nie słyszy
Słyszy to, co chce usłyszeć
Kocham Cię! A to co innego
Odwrócona głowa łabędzia
Pełny uśmiech słońca, radość
Artyście też by drgnęła ręka
Zależy mi na tobie, na nas
I będę Cię gonił przez ten las
Żebyś w końcu zrozumiała
Jakbym nie wiedział, że rozumiesz
Nie mówię już, milczę, bo więcej czuję
Ale ty i tak wiesz, co mam w duszy
Śmiej się śmiej i tak Cię dogonię
Moja części ciała i serca, przechero
Ofiarowanie
Z wypalonym pochodnią miłości Imieniem
Na sercu, niczym znicz na ofiarę Amora
Z votum zdobycznym na srebrnym łańcuchu
Z pierścieniem oznajmującym zabraną duszę
Idę
Za Nią, dla Niej, na każde słowo wypowiedziane
Nie sługą pracy będąc, bo nie za dukaty
Lecz Jej spojrzenia, gestu, uśmiechu
Ona wie, że czar rzucony skutecznie zostaje
I znachor uroku tu nie odczyni
Ten jeden raz
Tylko jeden, pierwszy raz w życiu
Magia oczu
A stałem się wybranym
Przez Nią
Dla swego ukojenia
Dla Ciebie
Sza
znowu pomyślałem wierszem
deszczem co zebrał się w sobie
zachłysnął wzruszeniem
chłodem przemywam usta
resztkę snu gdzie byłem ciszą
jak ranek który narodził się
z mojej świadomości i został nazwany
kto wie kim była stara wierzba
może dziewczyną która zgubiła serce
i teraz wyciąga dłonie ku wodzie
znowu pomyślałem wierszem
i słońcu w moich oczach
jak odbicie wiatru
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- …
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- 8
- 9
- 10
- …
- następna ›
- ostatnia »