Przytułek wzruszeń
w przytułku wzruszeń wciąż słyszę kroki
odchodzących tęsknot kulejących snów
które czas skazał na ciężkie wyroki
wieczną banicję i serca chłód
jakże ma dusza fruwać jak gołąb
odczuwać radość w rumiankach i miętach
gdy czoła obarczone jemiołą
a ludzie to istne gąsięta
czymże ukoić smutek tej pieśni
ze znaków odczytać kalendarz wróżb
czara goryczy więcej nie zmieści
prawdziwym ranom brakuje słów
Pożegnanie
zostawiasz w matni przyjaciółko
płyną godziny minorowe
wyrzucasz z gniazda - jak kukułka
chcę cię pożegnać żalu słowem
zegar przygląda się z ironią
na roztrzęsione blade ręce
smętne godziny smutki gonią
dławią rozpacze coraz więcej
mętny wzrok leci ku bezkresom
pustynia myśli z trwogą w ciszy
a pierś coś ściska - ból i łez song
serca którego nikt nie słyszy
umarł sen życia - ma poezja
koszmar dobija – komu zwierzyć
strach tłoku myśli - jak okiełznać
gdy życie twardo w twarz uderzy
hen pierzchła radość klecę smutki
uśmiechu z klęczek nie podniesie
w cierpieniu człowiek jest malutki
równam w szeregu – gorzka jesień
Oczekiwanie
Jedna przyjdzie na pewno, a ta druga - kto wie...
A ta wiosna dla pana wejdzie w serce z podnietą.
A ta piękna kobieta to ma serce jak beton,
bez obydwu i smutno, i źle.
Pana serce samotne lecz miłości spragnione
jeszcze bije żarliwie, chociaż srebrzy się skroń.
Gdzieś odeszły kobiety, tylko wiosny zielone
powracają zapachem i szelestem koronek,
ucałować pan chciałby ich dłoń.
Ty się nie smuć, Griszeńka, dobra wiosna tak powie,
zasługujesz na więcej, nie siedź tu całkiem sam.
Znam się z tobą ... nieważne...wiem, żeś dobry jest człowiek,
łzę goryczy obetrę, co wypływa spod powiek,
całą siebie jak zawsze ci dam.
11 maja 2012 Anna Z,
Opowiem Ci Tato...
...chodź..., podaj rękę...,
...chłodna taka...,
...tędy,zobaczysz moje życie...,
…i co...?
...oj Tato,nie tylko,były też radosne...
...przecież ty też miałeś ciężko...
...szkoła,szkoła...,Mamie musiałem pomóc...
...tak,to oni...
...podobni?...,
...no pewnie że porządni...!
...och Tato...,...no trudno...,
...a jak miało być...?
...przy czterech synach...?
...nie,wspólnych nie mamy...
...tak wcześnie umarłeś.
Taniec szkieletów.
Orkiestra zagrała,w duszach dawno zmarłych,
budząc chucie w trzewiach,tchnieniem śmierci zżarłych.
Zaległa w agonii,gdzieś głęboko na dnie,
życia resztka płodząc, ruch w kościach bezładnie.
Martwa pustka w sercu, bije głuchym echem
brak rytmu tuszując,bezzębnym uśmiechem.
Zaprasza do tańca,przechylając pasa,
Kościotrup,iskry krzesając z obcasa.
Podobną do siebie, jak dwie krople wody
do tańca unosi,z wdziękiem drewna kłody.
Choć ręce splecione,w ustach powiew chłodu
w rytm grajków ruszyli,jak dawniej,za młodu.
Tłumiąc upływ czasu,rodząc zapomnienia,
para żywych trupów,staje do tańczenia.
Zrazu nieudolnie i całkiem bez zgrania,
a to ręka spóźnia,źle noga zagania,
Nieposłuszne kości,każda w inną stronę,
stukają o siebie,zgodności spragnione.
Nieporadne pląsy,przy świec lichym blasku.
w pustych oczodołach,szukają poklasku.
Żar bliskości ciała,chłodem zastąpiona,
bezbrzemienna płodność,w niebyt utrącona.
Raz przy razie stopy,pląs czyniąc ucieszny,
przytupują głusząc,krok Śmierci pospieszny.
Harmonia szkaradna,taniec arcytrudny,
obraz w czerń ujęty,nad wyraz paskudny,
wskazuje nic warte,szczerozłote chęci,
gdy Śmierć nas w ostatku ,do swej sieci znęci.
Mamo
do czułostek
z głową na kolanach
włosów przeplatanych
w palcach grzebieni
karminową burzą
wielka tęsknota
do blasku przylaszczek
z niekończącą się melodią
ciszy kojących fal
i usypiającą pieszczotą
wstęgi dłoni
pragnieniem wracam
do uśmiechów
w brylantach ramion
tryskających fontanną
iskier promieni
chcę jak dawniej
jak krucha Calineczka
w bajkę snu biegnę
przytul w objęciach
i śpij ukołysana
myśli tęsknotą
czy słyszysz?
twe niezapominajki płaczą
grudkę ziemi roszą
rozdarte wiecznym
szept bólu szelestem
Miłość
Miłość
w pozycji embrionalnej
skuliła się
na dnie mojego serca
śpi
czasem podchodzę blisko
jakbym chciała obudzić ją
ale nie
niech śpi
niech nabiera sił
na spełnienie obietnicy jutra
Czasem podchodzę by sprawdzić
czy oddycha
W czarnej szyfonowej sukni
przez którą widać jej nagie ciało
wygląda tak pięknie
tak- oddycha
lecz ja momentami czuję strach
Patrzę na Nią i myślę
Czy to na pewno spokojny sen?
Czy powolne Miłości konanie?
Kiedyś z wiatrem powrócisz
każdej nocy przychodzisz do mnie
ja nienamacalna bezszelestna umykam w świat
wiatr w drodze szarpie pozostawiając strzępy sukni
kaleczy ciało pół nagie odkryte bezszelestnych cieni
postać trzyma
czas ucieka z czasem bezdech zatrzymuje błędy
taka czysta wdzięczna płonę w górę niewidoczna
przemierzam skrajne ułomności
wplecione twarze bez marzeń
cóż ja zrobię w tych bezdrożach sama jak młoda kózka
uczyć się od nowa
każdy dzień pamięcią będę sięgać niej i wołać
córuś moja masz swój świat taka moda pokolenia
szkoda moich łez
Ból
Parzyła miłość - toń jaśminowa
cierń serca wlokła w głuchość bezdroży
skargę taszczyła wypłakać w głogach
tęsknotę dreszczem osiki - w brzozy
I szła bezwiednie gdzie oczy niosą
wyrwać ból z głębi zagłuszyć ranę
w rozdarciu drżało z łez twarzy rosą
powiedz dlaczego - cicho szeptane
Ogniem paliła w piersi pokrzywa
w ciszy samotnej wyrozumiałej
z uczuć obdarta i ledwie żywa
jej smutek kolce z jękiem targały
Klęczała żeby wykrzyczeć w trawę
uciszyć niemoc komuś wyżalić
niczym bursztyny spływały łzawe
policzkiem sznury gorzkich korali
Rozpacz we włosach znękana boso
kocham szeptane rwie się w tarninie
zszargana skomli porannym rosom
wszystko przegrałam - szlochem płynie
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- …
- 63
- 64
- 65
- 66
- 67
- 68
- 69
- 70
- 71
- …
- następna ›
- ostatnia »