W drodze do Auschwitz
Choć idę jeszcze w pochodzie do śmierci
To duszę już wzniosłem od kaźni wydartą
Uciekając w trwodze przez rozwarte piersi
Ciała mego resztkę opuściłem zdartą
Ucichło gdzieś w dole psów wściekłe szczekanie
Pojedynczych strzałów zamilkł nagły huk
Pociąg ruszył głusząc płacz,boleść i łkanie
Zjednując je w martwy jednostajny stuk
Już dobrze,
już cicho,
już biało,
bez trwogi.
Z podniesionym czołem,stoję u Twych bram
Jeszcze tylko w śmierć,ciało,powiodą me nogi
I już z mego życia Bogu sprawę zdam.
Nie każ Boże wracać sprzed Twojego progu
Nie dozwól pić jadu z czary martwych wspomnień
Choć żem nic nie wartym człowiekiem bez grobu
Ocal wiarę w ludzi,pozostałą po mnie.
Wzrokiem czystym widzę ciała udręczone
W tyglu nienawiści unurzany świat
W rozszalałe pieców paszcze rozpalone
W kolejce do śmierci za bratem stał brat.
Mimo krzywd doznanych,mimo upokorzeń
Odchodzę bez żalu szepcząc:kocham was
Ufając że z naszym wspólnym Bogiem stworzę
Z popiołów mych garstki,pojednania czas.
on na „w”
on na „w”
wiosna. coraz dłuższe dni, coraz więcej kwiatów.
więcej kolorowych t-shirtów, nowy gadżet,
nowe buty, dres do biegania. chcę żyć, śmiać się,
zapomnieć... lecz czasem noc nie kończy się nawet,
jeśli słońce wypełni pokój. trudno znaleźć
powód, by się podnieść. pragnę, niech to nie dziwi,
w czyichś ramionach... albo w mankiet, ale w szafie
tylko moje koszule, a przecież prawdziwi...
Trzy lub cztery pacierze
Chciałam wejść w stan poetyckiej Nirwany,
rymów czasem białych, często nieokrzesanych,
lecz okazało się, że jestem prozaiczna,
niemądra i blada baba antyliryczna.
Nie potrafię zachłysnąć się rymem Edenu,
nie potrafię klęczeć nad filozofią Zenu,
nie umiem cudnych bajek pod piórem zanucić...
kto tych sylab nie lubi, niech kamieniem tu rzuci.
A tak chciałam wychwalać świat cały, okazały,
a śpiewam na papierze jak baby kiedyś piały...
Zapalę papierosa, napiję się piwa,
full relaks i nie będę już dla Was uporczywa.
Po co pod rym układać prawdy, w które wierzę,
lepiej na sen odmówić trzy lub cztery pacierze
Pękło serce
jakby tam odchodziły w ciszy jasnej czarny grób w dzwonów pękniętych niebo
jasny obszar naszej pamięci,słowa ze zgłosek zesztywniałych wymawia ściśnięte gardło
,jedno pęknięcie jak westchnienie cisze rozerwało i do ciszy cicho odeszło,
jasne stało się to co szeptał strach nic tylko pękło serce
jak pęknięty czasu dzwon który zgubił nagle serce uleciało gdzieś tam gdzie dzwony spać odchodzą by kiedyś sie zbudzić otwarła się światła ściana i zamknęła swe niewidzialne podwoje..
Szkoła życia.
Życie nasze to nieustanna nauka,
Wiary pokory i miłości-
Zdobywanie wiedzy,nie lada sztuka,
Potrzeba wielu wyrzeczeń i wytrwałości.
Mądrość życiową z czasem osiągamy,
Korygując wcześniej popełnione błędy...
Więcej dobrym słowem,uśmiechem zyskamy,
Zawiść złość to doradcy niekompetentni.
Miłość potrafi przenosić góry,
Dać chwile szczęścia zapomnienia-
W niwecz obrócić nastrój ponury,
Wprowadzić chwile zrozumienia.
Wodnice (z cyklu "Ostrów)
Otoczone wikliną, wśród splątanych łodyg,
stoi drzewo nad brzegiem. Schyliło się ciężko,
ale liśćmi nie mąci nieruchomej wody,
by nie zbudzić drzemiących w ciemnej toni dziewcząt.
Każda włosy ma długie, śliskie jak skrzek żabi.
Jasne ciało – nie mlecznej, ale trupiej bieli.
Piękne nie dla rozkoszy, lecz by mężczyzn wabić
i zabierać ze sobą, a na dnie łup dzielić.
Niewidzialne, gdy zechcą, szepczą obietnice,
szyje chłopców muskając delikatnym chłodem.
Tylko oczy bez źrenic szpecą twarze śliczne,
które będą już zawsze nieziemskie i młode.
Powstały z woli mocy panującej w czerni.
Tam, wśród śmierci i gnicia, gdzie przydenny osad,
ulepione z ciał zmarłych i z soków bagiennych,
urodziły się nimfy o zielonych włosach.
Zło zabrało im dusze i ukradło przeszłość.
Czasem w snach do nich wraca i w mglistych obrazach .
A u każdej na ciele, jak blizna bolesna,
wypalona przez ciemność, dawnych cierpień skaza.
Jedna ślad ma od noża, sprzedana na hańbę.
Druga, żyły spuchnięte, pokłute igłami.
Tamta, usta ma jeszcze trucizną przeżarte.
Innej, pręga po sznurze tnie szyi aksamit.
Tylko czasem o świcie, gdy od mgły jest biało,
przysiadają na brzegu pod zgarbionym drzewem.
Milczą, a na ich twarzach ślady łez zostają.
Lecz dlaczego płynęły, żadna przecież nie wie.
Chcę Być
Być dla ciebie kimś wyjątkowym
Kogo chce się wciąż odkrywać,
Tak świeżym i całkiem nowym
Bez kogo nie można oddychać.
Słowem nie dopowiedzianym
Ciszą w którą się wsłuchasz,
Rosą o brzasku porannym
Spokojem którego szukasz.
Słońcem które ogrzewa ciało
Wiatrem który włosy rozwiewa,
Tym czego wciąż masz mało
Twym własnym kawałkiem nieba.
Łąką latem ukwieconą pięknie
Jesienią zaś liściem złotym,
Kimś kogo pokochasz namiętnie
Dla ciebie światem szerokim
Snem który w nocy przychodzi
Jawą gdy się budzisz co rano
Miłością która się w tobie rodzi
Chcę po prostu być kochaną.
Postscriptum
To krzyk rozdartej duszy,
Która w okowach ciała się dusi
Dysonans myśli i słów
Zdruzgotanych marzeń ruiny
Echa przebrzmiałych radości
Gorącego serca zastygłe popioły
Promyk nadziei przenika
Rozbłyśnie na chwilę i znika...
Femme fatale
Demon w ciało obleczony, w twarzy anioła skryty,
Uśmiecha się pięknie, cudzym nieszczęściem syty,
Nęci, woła, krzyczy, żądny zdobyczy!
Gdy w jego sidła wpadniesz to nie odgadniesz,
Chwili zmartwienia, zwątpienia, zniszczenia!
On(a) kocha siebie, potrzebuje Ciebie do wyniesienia siebie,
Diabelskie nasienie - niesie potępienie!
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- …
- 64
- 65
- 66
- 67
- 68
- 69
- 70
- 71
- 72
- …
- następna ›
- ostatnia »