Kiedyś odpłynę na drugi brzeg
Zegar tika czas mój znika nie zaglądam
jeszcze do pamiętnika
nie dręcz mnie wiem że mój dzień
jest dobry na śmierć i wybije
dzień szalony i ułoży koniec drogi
lecz nie tak szybko mój drogi
dobiegłam do połowy
a ty widziałeś już moje oczy
zmrożone wpatrzone w jeden punkt
klękam
proszę by rysy życia pozostały
na mej twarzy pamiętały lata
by żyć każdą chwilą zmartwienie
znosić i z uśmiechem kroczyć
skupiona łzami z deszczem
wzdycham
zakrywam twarz przerażona
chcę się obudzić
by biec
by żyć
by sączyć czas
Wino i piołun ( z cyklu "Ostrów:)
Pachniała ciemną nocą nieruchoma woda
i owoce piołunu roztarte na dłoni.
Zielony ślad na palcach został jeszcze po nich,
w uszach cicho dźwięczała gitary melodia.
Ognisko się dopala, grzeje cierpkie wino
z ciemnych wiśni sprzed roku i dzikiego głogu.
Pytam w myślach, jakiego by użyć sposobu,
żeby chwile zawrócić nim na zawsze zginą.
Nie odpowie sitowie nad piaszczystym brzegiem,
milczy wyspa zaklęta - czarna księga wiedźmy.
Gdzie klucz do tajemnicy, chociaż szukam, nie wiem,
patrząc, jak dzień wyrasta jasny i słoneczny.
Posłuchajmy więc razem pod samotnym drzewem,
szumiących w liściach legend. Zostańmy. Nie jedźmy.
Już nigdy nie zatonę
Nie kieruj serca w zarośla
gdzie każda gałązka rani i kaleczy
w ciszy leżysz oddechu ci brak
jak światło co ukradkiem daje ci znak
nadziei
zagląda ci w oczy i nisko się kłania
słowa słyszysz śpiewają o tym ptaki
wiem że strach boli
jak łania biegnij przed siebie
nie oglądaj starych ran
rozwieś pranie w słoneczny dzień
brudy wodą zmyj
ponieś nowe serce w rytm walca
zwyczajnie
śliczna w swej magii
jak czerwony mak
Złe miejsce (z cyklu "Ostrów")
Na piaszczystych tarasach rozłożystych dolin
rozgościły się lasy i tonsury jezior,
przytulisko dla baśni i płochliwych zwierząt,
którym bóg dzikich stworzeń tutaj żyć pozwolił.
Słońce chowa się za wsią i tonie powoli
za dachami gospodarstw. Stamtąd idzie mocny
fetor obór i zapach pieczonych kartofli,
otulony oddechem zaoranej roli.
Daleko tu od ludzi i zmierzch się wyroił.
Polna droga jest kręta, znakami usiana,
szerokich, krowich racic albo bożka Pana,
co nocami wychodzi ze swojej ostoi.
Pies przebiegł wiejską drogą, popędził do swoich.
Nagle chłód zimną falą na pastwiska dotarł,
ożywił tajemnicę w zwyczajnych przedmiotach,
której lud zasiedziały od wieków się boi.
Tak ciemno. Las szeregi falangi potroił,
zapełnił się głosami opuszczony cmentarz.
Może to mówią liście, a może przeklęta
dusza gada do siebie pośród pni topoli.
Zawróciłeś coś nucąc, lecz głosem nieswoim.
Patrząc prosto przed siebie wciąż przyspieszasz kroku
bo za tobą już popełzł nieznośny niepokój,
który odtąd, za twymi plecami wciąż stoi.
PIES
pies szczeka choć
dookoła pustka i cisza -
tu chyba zaczyna się
miłość
" niech lecą kamienie,
niech zawloką do schroniska,
szczekać nie przestanę!
wierny pasji - do końca! - zostanę"
masz wiarę? czy jej pozbawiony
wolisz być aktorem?
Wigilia uczuć
Z cichym drzwi skrzypnięciem, pojawił się w mroku
Wszechobecny zawsze, pierwszy gość, Niepokój.
Najpierw usiadł w kącie, chytry sprzeniewierca
By już za chwileczkę, siedzieć blisko serca.
Ból przeszył ostrością, swe wtargnięcie nagłe
Dumnie obnażywszy oblicze pobladłe
Jako sztylet ostrym zatoczył spojrzeniem
I ostał się wiecznie krwawiącym zranieniem
Bezgraniczna Pustka skądś nagle się wzięła
Postała przy oknie, na sufit się wspieła
Okrążała pokój wolno krok za krokiem
Podążając w miejsca gdzie rzuciłem okiem.
Smutek cicho pieśnią, objawił się rzewną
Duszę otuliwszy płaczu szatą zwiewną
Ściskał w chłodnych dłoniach serca zamrożone
Nie słysząc wołania o litość wznoszone
Muzyką ze skrzypiec snując tęskne łkanie
Pojawiło znikąd się, Rozczarowanie
Obiecało deszcze szczerozłotych zdarzeń
By zamknąć za chwilę wszystko w sferze marzeń
Gwar w pokoju wielki, od uczuć ciasnota
Na to wszystko weszła, olbrzymia Tęsknota
Wszystkie wolne myśli zamykając w sobie
Uwalniając te tylko, co tęsknią po Tobie.
W pewnej chwili nagle, zda się że coś słyszę
Nie, ja tylko słyszę dokuczliwą ciszę
Chciała wejść po cichu, jak to zawsze ona
Lecz się nie udało, jest zauważona
W końcu stołu siadło zgarbione Zmartwienie
Żałowania godne, nieboskie stworzenie
Aby tego złego było jeszcze mało
To się bez powodu, gorzko rozpłakało
Z pokorą przyjąłem moich wszystkich gości
Malujących we mnie obraz, Samotności
Rok za rokiem mija, święta za świętami
A moje wigilie kończą się, wierszami
Zgasło ciepłe światło, wyszedł tłumek gwarny
Przestał mieszać w tyglu, chemik życia marny
Ostatni gość przyniósł, zapomnienia tren
Jak co wieczór przyszedł, litościwy Sen.
Nie cieszą święta samotnych ...
Nie cieszą święta samotnych
Liczę cukierki na choince
Święta nie takie słodkie
gdy niebo słone od twoich łez
Przysłoniła chmura pierwszą gwiazdkę
i myśli i radość
Kolędę szlochasz
bez zrozumienia
wzrokiem zatrzymanym w pół drogi
nie sięgasz oczu moich
nie odpowiadasz na słowa pocieszenia
jakbym mówiła nieludzkim głosem
Oto przyszedł Bóg …
Nienawidzisz bo srogi
Żyć ciężko gdy rzuca kolejne kłody
i odbiera bliskich
cóż z tego że poszli
drogą do nieba
Nie cieszą święta
samotnych
Ale dlaczego nie cieszą Ciebie
masz mnie
ja wciąż mówię ludzkim głosem
Żal w drodze
U góry na dole
nie rozwiązane łamigłówki
zagadki pytania brak odpowiedzi
ty patrzysz z góry skrzydła rozkładasz
i śmiało spowiedzi wysłuchujesz
kto plan układa
słowa w całość zebrane całe życie pokazane
czy ja proszę o nie
niby sama prowadzę swój kres
ile bym dała by odnaleźć siebie
czuć raj jak pierwsze przebiśniegi
więc wyciągam ręce leżąc na kamiennej drodze
czerwone usta
z przerażenia pytam co znaczę
chwilą złamałeś mnie
kropla po kropli łączy łzy
cichutko pakuje walizkę
wspominam jak to by był ten jeden dzień
szłam do zamku nadziei
nie zamykając bram
co ja mam?
co ja mam ?
miłosne zawody i zawody wygrane
przegrane zbyt łatwo, bułka z masłem co ranek
góry pod stopami w wydzierganych skarpetach
mam uważać na siebie, wiersze czule szeptać
w nich wrażliwość, piękno i słowa, które mrowią
jest talent, szczęścia zero do plus nieskończoność
przełożoną wizytę mam u okulisty
do muzeum bilet, tam się chowam w dzień dżdżysty
dziurawy parasol ściskają zimne dłonie
są lęki, że znikniesz i wiara w szyby koniec
mam niekoniczynę od ciebie czterolistną
słoneczniki z kalką na tapecie kwitną
mam smutek, który lubisz, marzenia przy świecy
(zawsze jesteś śliczna); nikt nie mówi, nie świeci
chłonę tlen, złudzenia... rzeczywiście nic nie mam
tylko jak na słońcu, na życiu czarne plamy
czas odmierzam oddechem
czas odmierzam oddechem
po omacku
prowadzą mnie szorstkie ściany
domysły zgadują położenie
czemu pogasły wszystkie światła w tunelu
ta droga nie ma końca
a może zegar stanął
już nie wiem
czy mój cel jeszcze istnieje
oddycham coraz płytszym oddechem
serce bije coraz ciszej
nie nie nie umieram
zmysły mylą
żyję jakby nie swoim życiem
szczęście przez palce przeciekło
3 grudnia 2011
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- …
- 66
- 67
- 68
- 69
- 70
- 71
- 72
- 73
- 74
- …
- następna ›
- ostatnia »