paszkwil
znowu zezuję na siebie
rozdarta kieszeń imituje rozczarowanie
szybka fastryga
skróci za daleko rzucany cień
bliżej końca skali robi się zimniej
echo zamarza wpół drogi
jestem taki powtarzalny
jak odbijana piłka
przesuwam się dalej
jedynie o parę milimetrów
chciałbym być uformowany przez słońce
deszcz który roni łzy
nad jeszcze nie rozlaną zupą
zmutowany jak wąż
zrzucający przyciasną skórę
wprost pod nogi
uśpionej miłości