Będzie
powietrze coraz szersze rozpycham niebo
wycięte z kadrów ramiona ze spiczastą anoreksją
wynoszę ponad tylko słowa chociaż miałem już
podać dłoń
skóra porosła drzewa w kolejnym domu
światło wypadło z ram modli się za mnie
gdybym nie zdążył uwierzyć w drogę
przeszkloną piaskiem
z dnia na dzień spadł deszcz
zmienił się tylko uśmiech percepcja dotyku
o którym nie rozmawiam przez sen
wg. słów sąsiadki słyszała tylko poszum
jakby morze wypełniło usta
Za blisko
przyśniłem się sobie
od początku jak ziarno piasku
wdeptane przez słońce
w skalistą ścieżkę
bez rąk do zrobienia z gliny
ogłosiłem niemoc do stawiania hipotez
czytania przyszłości z dłoni
zima spiętrzyła ciszę
usiłuję zachować okruchy lodu
serce już latem położyć
na rozgrzane stopy
Na powrót
boję się gdy zmieniam chwilę gestem
łatwo stracić panowanie wewnątrz
gubię pewność na pustej drodze
myśli lub tylko cienie gdy krzyknę
barwią sen niepamięcią
choćby małym palcem trzymam się rzeczywistości
części światła która zostaje za oknem
po upalnym lecie lub deszczu
który odnalazł drogę do serca
widzę za dużo jak skomle wiatr
gdy nie może wejść między drzewa
motyle w rozsypanej tęczy i słowa
które oprą się o dłonie
szczęśliwym zrządzeniem losu
Nie zapomnij
Basi
zawsze jest miejsce na ciszę
pośrodku dnia gdy słońce
zbiera się w pęcherze
marszczy od wiatru
między deskami okrągły jak lata
cały czas do skinienia dłonią
nie masz słów nie powstały
jak róże i dzikie wino
pnie się do nieba po piasku
gdy wzrok odwrócisz
już zarasta trawą i kamieniem
mchem który usta przegryza
W BEZKRES
Kiedy byłam dzieckiem
Ty mówiłaś ja słuchałam
dzisiaj mówię do Ciebie
słuchasz lecz nie odpowiadasz
chociaż jesteś dla mnie
niedostępna
twój obraz noszę w sercu
czuję na czole ciepło dłoni
jakby to było wczoraj
w pusty bezkres odeszłaś
mnie pozostała beznadziejność
nie zdążyłam powiedzieć
jak bardzo Cię kocham
Mamo...
Barbara Szuraj
Opowiedz
słońce trzyma na smyczy rzeźbi twarz
z wyrazem społecznej aprobaty zatrzymuję zegary
wychodzę poza ramy słowa jak dni przesiane w korcu maku
gdy milczę nic się nie dowiem
ludzie temperują charakter bez nich
mam tylko złudną rzeczywistość z przewagą
wysokich temperatur i dostępem do słabości
staję się nudny nawet sobie już nie opowiadam
niestworzonych historii marzenia jakby niepewne
czy jeszcze mogą tak siebie nazywać gdyż chmury
już dawno odpłynęły nie zostawiły nawet cienia deszczu
Zmęczony
uczę jak wybuchnąć nie raniąc kwiatów
ludzi z przezroczystą skórą
przez którą widać zachód i bezkres
jak drzwi do nieba
kiwają głowami w zgodzie tylko ze mną
z założenia wiem gdzie dotknąć
czystą gazą dłoni przywracam aprobatę
i słowa spakowane w prawdziwe znaczenia
ciąży deszcz zakrada się losami ludzi
wyje nocą jak cień żywi się snami
wierzę w spotkanie z samym sobą
na piasku gadając z wiatrem o niczym
Chłopiec
Pamięci Sebastiana
mówili możesz być gwiazdą
z każdym dniem świecić jaśniej
człowiekiem który zamalował niebo
niebieskim kolorem oczu matki
wolałem z patyków układać światło
snów i drzew oślepionych słońcem
bawić w rycerza jak zdobywa świat
mieczem z piasku w zbroi z letniego deszczu
teraz gdzie jestem wspomnij
nie płacz już nie przyjdę
(Sebastian, zamordowany po porwaniu z placu zabaw)
Dodaj mnie do zmierzchu
czasami jestem ledwie słowem częścią zegara
odmierzającego czas tylko nocą
przerysowany niedbałością
żalem nie przypisanym do celów
staję się początkiem wieczoru
refleksją nad bezpostaciowością
widzę odbicia jak kręgi
powstałe od kamieni wrzuconych jednocześnie do wody
na świeżym śniegu tańczą sny
jak odpowiedź na wszystkie niezadane pytania
Ścieżka
liście bez refleksji
dopasowują się do dłoni
deszcz szuka na twarzy
nowych zmarszczek
cóż znaczą chwile
jak mech porastają niebo
z wiatrem pędzą w pyle
jak ludzie przystają na światłach
jestem lecz jutro zapomnę
czy byłem jak dzwon
rozkołysany słowem
światłem odartym z szeptu
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- 8
- 9
- …
- następna ›
- ostatnia »