Przypomnienie
nie karm słońcem żywię się
kroplą wody urodą cienia
podmuchem marszczy czoło
przewraca zerwane do lotu światło
starczy dłoni uwagi kamienia
ponad słowa wymierzone w jutro
przyniosę cierpkie jabłka
obecność zazdrosnych chwil
echo gubi myśli wolniej
przywracam sens rankiem
piję kawę w rytualnym geście
zgody na beznamiętność
nie później niż dzisiaj
tylko w jednym miejscu przylegam do ściany
tutaj urwał się kontekst kawałek tapety
jak ślad cienia po wynaturzonej nocy
nie wiem jak żyć aniołowie
na mój widok spuszczają oczy
wiary przybywa wraz z wiekiem
a dialog kończy się w dniu następnym
odreagowaniem strachu
podajesz gdy proszę słowa
jak cukierki przez cały wiek cudów
czas pożegnać uroki przywiązania
potrzeby jak bezużyteczne rekwizyty
oddaję chwilom między piciem herbaty
a ciszą zostawiam sobie nieoczywisty
przywilej naiwności
Potrafię
obudziłem się w odbiciu
lustra kłamią odbijają teraźniejszość
bez dotyku i pocałunków
w ramach obostrzeń odwiedziłem siebie
cisza w parku potrzebuje imion
każdy domaga się krzyża
cienia który zostawi nawet po latach
gdy deszcz spłucze obrosły czasem kamień
słowem nie ugaszę pożarów
wyręczam anioła gdy wiążę buty nadziei
zakładam słońcu słomkowy kapelusz
W tle
wciąż nazywasz mnie inaczej
oczy omijają słowa a deszcz
zostawia na ustach gorycz
stygmaty samotnej wiosny
wchodzi do parku podrywa ptaki
zdziwione ciszą lecą szukać wiatru
drzew i ludzi z wykradzionym cieniem
z resztek mgły pośpiesznie sadzi anemony
mam pokruszony chleb karmię światło
zmierzch wcześniej zaprosił noc
zastawia sidła na gwiazdy
zawieszone na linii życia
o wiele niżej niż zwykle
Post
okazuje się wystarczy
jak zaspany syn oskarża powietrze
a stara lodówka dalej mrozi
nie gorzej niż wzrok szefa
ile znaczą pytania
gdy nie potrzebują odpowiedzi
bo przecież każdy umie scałować smutek
nie potrzebuję zegarka bo czas
wyznacza teraz nadzieja
obecna obok ulubionego kubka
wytartego fotela
dostąpiłem zaszczytu bycia domownikiem
częścią szeptów i ludzi
którzy proszą abym opowiedział o ciszy
takiej między ludźmi których nic nie dzieli
a łączy wszystko
Oddaj
w porozrzucanym czasie nie poznaję siebie
babcia miała tyle lat na ile pozwalał jej uśmiech
nie zliczę dłoni z rozkazem czy uległością
wydeptuję sny aby zaraz ostatni otworzyć oczy
usłużny cień wydłuża życie
przywłaszczyłem skrawek nieba
za wielki na słowa zbyt mały na nadzieję
jak ustała woda wie coraz mniej
o kamieniach które przetacza
uczę się z milczenia przepowiadać przyszłość
One
bez wygórowanych potrzeb zesłana
na mało wygodne życie i ciało
pnące się jak groszek z przypadku
jeżeli pomyśleć bez lęku o wierze
kropki biedronki i szyszka jak skóra węża
bardziej ważna niż świat co ogłuchł od zgiełku
ciężko być za zasłoną oczu
czy to taki los o zapachu niemocy
przywiał strzępy myśli
dłonie co nie utrzymają słowa
bądź ostrożny gdy depczesz marzenia
choćby jak płomyk zapałki
owinięty wiatrem
Jeszcze
wiatr przez urodzajne drzewa nakarmił słońce
młodość z pocałunkiem co wybiera z życia
soczyste jabłka i co krok rozbudzone sny
kręcę kołem morzem czy ścieżką wszędzie dalej
odkrywam sekrety znaczenia do kwadratu
światło wciąż inne spod półprzymkniętych oczu
nie będę stary za radą czasu posadziłem chwile
mnożą się we mgle wypłoszone z ciszy ledwie musną
kroplami deszczu wypełniają serce aby nagle
przypomnieć w szeleście swoje imię i zaniknąć
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- 8
- 9
- …
- następna ›
- ostatnia »