Czymkolwiek

wybór fal rozbijanych o usta
drzewa dają cień zimą szepczą nocą
przychodzisz z grymasem kopię stertę liści
nie zmienię nieba w przytulną altanę
deszcz był moment wyrósł w ogrodzie
mgła stanęła między chwilami
przełykam ślinę zakopię słowa
w kolorowych doniczkach mów do mnie
gdy odwrócę się przyłóż usta do szyby
lub najbliższej gwiazdy
Zapomniałem

obiecałem będę ostoją cienia
przydrożnym drogowskazem w skórze drzewa
przecieka bliższa ciału i myślom na wskroś
w przybliżonym czasie droga
zapchana z wystawami zachcianek
mydeł z lawendowym posmakiem
zmywa z twarzy zapał i większość mrugnięć
nazwę chwilę imieniem noc w tramwaju
rekwizyt z dzwonkiem i deszcz
sen na jawie
Bez własnego zdania

tyle jest mnie ile zimy
gdy mruży oczy słowa milkną
nawet we śnie fale
zabierają z piasku połamane muszle
mniejszy o ułamki światła
wycieram z dłoni resztki dżdżu
przypisane chwile stoją za szkłem
przełamane w kolorze motyle
nie wiem czy wiatr klęka
przy drzwiach znalazłem klucz
otwieram okna jak oczy na ciszę
Opiekun

sen chroni podmuchem wiatru
wyczułem zapach ziemiopłodu jak mysz
ukrywam w sierści życie
dotykiem uczynić atut
z trawą przy samej ziemi
mój kolor przetrwa gdy noc
przetoczy się chłodem po twarzy
czuję jak myślą drzewa
zbyt wolno abym zapamiętał
gdy przyjdę nic nie mów
słowa tylko płoszą światło
Z powietrza

*
jeden dzień to mało
aby zrozumieć
ale co mi szkodzi
wsłuchać się w ciszę
która podchodzi pod stopy
zarzewiem słońca
*
dawno nikt nie kołysał
moich ust
wiatr spłoszył światło
i ptaki które chciały przysiąść
na gałęzi z piasku
*
poznałem już swój dotyk
ślady i oczy z tęczówkami wiosny
przede mną wydmy
i morze gdzie topię wszystkie słowa
o sensie
Z krajobrazem w tle

myślałem zmienię świat
z lewa na prawo ruchem dłoni
tylko przesypuję piasek i gadam do lustra
na biurku stos myśli
przewrócony wieczór jak zgaszona lampa
pijany śmieje się z nocy
wciąż ma tyle gwiazd do strącenia
w pełni wiosna i szklanka pełna zbieram żółte na pogodę
z duszą na ramieniu i bezdusznymi odłamkami niedalekiej wojny
z pokaleczonymi skrzydłami przelatujących ptaków
Za drzwiami

dalej zawracam
słońce z każdej strony i ludzie
gubią ślady w piasku
sny wokół drzew kałuże anemonów
z niebem bledną przebarwione światłem
zmieściłem świat w wyciągniętej dłoni
słowa z muszli w rozsypaną ziemię
splotłem palcami dni
nad wodą los rozpuścił włosy
odrasta cisza z miętą
Stan

z prawej strony wyglądam lepiej
przestrzeń gdzie bywam najczęściej
wiatr przewraca kartki z krajobrazem
w książkach opisują tylko znaczenia
spisuję sny pamiętają o mnie
słowa jak marzenia fal aniołowie
klęczą na piasku słuchają co mówi
do nich światło
najważniejsze dać się podejść chwilom
w szerszej perspektywie czas się nie liczy
starzeją się tylko oczy gdy zbyt często
patrzymy pod słońce
Przeszkadzaj

spójrz jak pięknie się mijają ci
co byli sobie przeznaczeni
J.Hartwig
nie mam wiele brzmi nieprawdziwie
mam rower którym jeździłem po miłość
wykręcałem czasy do miejsc gdzie byłem
w stanie uwierzyć w każdy sens
tyle drzew staje na drodze
ich wiatr przypomina o kwiatach
które układają się w słowa a kolorowy piasek
zostaje w oczach podobnie jak szum morza
gdy przewraca prawdę i zapewnienia
zbieram garściami mgłę
kamienie układam wzdłuż ścieżki
choćby po mnie miał przejść po niej
już tylko czas
- 1
- 2
- 3
- 4
- 5
- 6
- 7
- 8
- 9
- …
- następna ›
- ostatnia »