Gość.
Ktoś mnie dziś odwiedził.
Zdjął płaszcz i powiesił,
przy drzwiach,na skobelku.
Utrudzony usiadł na małym zydelku.
Splótł dłonie,zgarbiony,
nieśmiały,pokorny.
Jakiś taki cały,
w sobie niepozorny.
Oczy miał głębokie,
jak dół Babci studni.
Co kamień w niej leciał,
by w końcu zadudnić.
Jasną w izbie aurę,
krom siebie roztoczył.
Całym sobą świecił?
Zali tylko oczy?
Wyrzekł cosik z cicha.
Co?Nie usłyszałem.
Ale swoje troski
mu, opowiedziałem.
Zaraz potem,wyszedł.
Z ciepłym pożegnaniem.
A ja,choć go nie znam.
Będę tęsknił za nim.