Banalny wiersz

Banalny wiersz

Gdy za oknem zadymka i zgnębiona ziemia
ciężko dyszy pod puchowym, białym całunem,
marzę o zielonych ogrodach, gdy się ściemnia
niebo, kreśląc purpurą horyzontu strunę.

Słońce kąpie się w amarancie u mety biegu,
niczym dojrzała, soczysta wiśnia – ogromne,
różowiąc na galeriach drzew czapy śniegu
i zdaje się widzisz kryzy wonnych piwonii.

W oddali błądzi gdzieś w przestrzeni cichy dzwonek,
myląc zmysł słuchu – myślisz – tylko krok do wiosny;
lecz to dźwięk lodowatej cieszy - nie skowronek.
Miły szum - nie strumyka, lecz stęsknionej sosny.

Jeszcze nie czas wychodzić z powłoki kokonu,
zbyt krótkie dni, mimo soczystych barw zachodu
i skrzeczy mrozem ascetyczna biel zagonów...
Jeszcze nie czas na wonie i taniec ogrodów.

Krzepię skostniałą duszę wiersza jasną smugą.
Luty kwili smętną dumkę na strunie serca
- znów czekam, aż z przyrodą ze snu się obudzę
wiosną, gdy szmaragdowe rozciągnie kobierce.