Drugie dno (cz.1)

Autor: 

Kilka lat żmudnej zbieraniny papierów, dokształtów, starań i oto trzymała w ręku upragniony awans. Osiągnęła najwyższy stopień w firmie, a co za tym idzie i podwyżkę. Największą ulgę przyniósł jej fakt, iż dyrektor, który reprezentował ją na zebraniu rady nadzorczej nie powstydził się za „jej teczkę”. Wrócił pod wrażeniem, że „aż tyle ona potrafi”. Cicha, spokojna, dyspozycyjna, ale że takie programy komputerowe pisze, tyle publikacji ma na koncie? Przyznał się otwarcie, że nie miał o tym pojęcia.
Mimo swoich 35 lat nadal była samotna. Nie lubiła tego określenia – jak wszyscy samotni zresztą. Nie raz zastanawiała się czemu „nikt jej nie chce”? W końcu brzydsze od niej mają swoich adoratorów, nie jest głupia, skończyła dwa kierunki studiów, radzi sobie w pracy, ale widocznie jest zbyt mało kobieca, czy jak to mówią - brak jej „tego czegoś”. Trudno. Pamięta czasy, gdy była dzieckiem. Już wtedy matka przygotowywała ją na to, że będzie starą panną. Mówiła: – córcia, ty jesteś taka słaba, ciągle chorujesz, ty się nie nadajesz dziecko do założenia rodziny. Kobieta musi być silna, nie może nie mieć siły ugotować obiadu bo jest chora, musi dom wysprzątać, mężowi wyprać, nadskakiwać nad gośćmi, nad jego rodziną, znajomymi. Nie może „źle się czuć”. Żaden na to ci nie pozwoli. Zaczną się awantury, a jak raz uderzy to już za drugim razem nie będzie się zastanawiał. Po co ci to? Lepiej być samą.
Tak mijały lata, ona nie marzyła o własnym domu, dziecku. Czuwała, by być przy matce, by ojciec nie miał zbytnich możliwości wyżywania się na niej gdy zostaną w domu sami. Nie był alkoholikiem, ale jak to facet – raz w tygodniu z kolegami musiał się zrelaksować, a wtedy w domu wszystko go drażniło. Obiad za wcześnie, albo nie taki, drzwi ciężko się otwierają, no a najbardziej widok żony. Niezadowolona, niepijąca, ciągle musi coś robić. Po prostu nie mógł na nią patrzeć. Najlepiej by było się jej pozbyć – marzenie, uśmiechnął się do swych myśli.
W tej chwili nie chciała o tym myśleć. Przed nią parę dni wolnego. W nagrodę zafundowała sobie „podróż życia”, czyli wczasy w Turcji. Była to jej pierwsza wyprawa zagraniczna, a do tego samolotem. Nigdy nie leciała, stres nie pozwalał jej spokojnie spać już od tygodnia. Serce biło jak szalone. Da radę! Oczywiście musi najpierw dotrzeć do Warszawy na lotnisko, bo przecież nie ma jej kto podwieźć. Zawsze powtarzała, że najbardziej brakuje jej faceta … w szatni teatralnej, gdy nie ma kto jej przytrzymać płaszcza, no ale i tym razem przydałby się jakiś przyjaciel do podwiezienia. No ale cóż.
- Nie ma się co się chce, lubi się co się ma. Czy może ciut inaczej. Nieważne. Trzeba brać sprawy w swoje ręce – stwierdziła i zabrała się za perfekcyjne przygotowanie do wyjazdu. Opracowała trasę, wyliczyła czas, zarezerwowała płatny parking. Jeszcze tylko zajrzy na chwilę do komputera. O! Ma list od Radka: - Szkoda, że wyjeżdżasz, bo nie będę miał z Tobą kontaktu. Ale tak naprawdę to zazdroszczę Ci troszkę. Czy zdajesz sobie sprawę, że choć raz spojrzysz na wszystkich z góry? Baw się dobrze, wypocznij, a ja będę tutaj niecierpliwie czekał na Twój powrót. R.
Uśmiechnęła się. I to było jej w tej chwili najbardziej potrzebne. Załadowała walizkę do bagażnika i ruszyła w środku nocy do Warszawy. Miała jakieś 180 km przed sobą, a później nieznany świat, inny kraj, obcy kontynent … Azja czekała, a może coś jeszcze?

Samochód cicho szemrał w ciszy nocy. Z radia sączyła się jakaś melodia z lat 70-tych. Cieszyła się, że miała nowe auto i mogła „mu ufać”. Kiedyś nawet żartowała, że auto to jej jedyny męski ideał, bo nigdy jeszcze jej nie zawiodło, czeka w skwarze słońca, w strugach deszczu i w trzaskający mróz. Nie kłoci się i cieszy na jej widok – mrugając swoimi oczętami, gdy nadchodzi.
- Czyż istnieje mężczyzna, który by temu sprostał? No właśnie. A propos ideału, przypomniał się jej Radek. Tak sympatycznie napisał. Poznała go kilka dni temu na portalu towarzyskim. Założyła tam konto wiedziona ciekawością i trochę by się czymś zając, gdy oczekiwała na werdykt rady nadzorczej w sprawie jej awansu. Przejrzała oferty panów. W jej wieku kawalerów jak na lekarstwo. Założenie konta było darmowe, więc czemu nie? Nie dawała oczywiście swego zdjęcia, bo jeszcze by ją kto rozpoznał.
- O matko! Dopiero byłby wstyd! – pomyślała z przerażeniem - Nie umiała opisywać swych zalet, bo czy je w ogóle posiadała? Ale raz kozie śmierć! Zainteresowanie było przeciętne. Ze zdziwieniem odczytywała kolejne propozycje małżeńskich trójkącików lub dyskretnych małżonków poszukujących pani do niebanalnego seksu. Hm… Jeden pan proponował jej niezobowiązujące spotkania w celu - uwaga! –dopieszczenia! Miejsce spotkań to jej lub jego mieszkanie. Zapewniał, że zajmie się każdym centymetrem jej ciała i na pewno nie będzie się ona uskarżała. No, ciekawe może by to było… Zastanowiła się. Ale za chwilę rozsądek podsunął jej w wyobraźni pociągającego nosem, w przepoconym swetrze dżentelmena i natychmiast, z obrzydzeniem, skasowała list. W zasadzie dopiero list od Radka, był taki zwyczajny. Pamięta jak napisał: Zapewne masz ogrom propozycji i być może nie będziesz miała czasu zerknąć na mój profil, ale gdybyś poświęciła mi chwilę swego cennego czasu byłbym Ci niezwykle zobowiązany. Miłego dnia. R. Oczywiście od razu kliknęła i… zaskoczenie. Przystojny, młody mężczyzna siedzący za biurkiem. Elegancka niebieska koszulka, ciemne, lekko kręcone włosy. Taka znajoma twarz! Nie, to tylko złudzenie. Ot, podobny do mężczyzn z rodziny ojca. A teraz rzut oka na to co napisał o sobie. Młodszy od niej (troszkę – 2 lata); mgr; wolny (zaraz - wolny, czyli rozwiedziony… hm.. szkoda, że nie kawaler – pomyślała); abstynent; czuje się samotny, poszukuje przyjaźni, kobiet, kogoś z kim mógłby porozmawiać, wypić po pracy mrożoną kawę, popatrzeć w chmury…
- No, no – pomyślała - Przystojny, wolny, potrafiący sklecić całkiem do rzeczy kilka zdań. Na co więc czekać?
- Witaj, miło mi że zdecydowałeś się do mnie napisać. W tej chwili rzeczywiście nie mam wiele czasu, gdyż wybieram się na kilka dni na turecką riwierę i nerwowo pakuję walizkę. Jutro rano mam samolot. Pozdrawiam cie serdecznie. Katarzyna
Zawsze mówiła prawdę, nie potrafiła nawijać, motać. Co ma być to będzie. Uważała, że nie ma powodu by tworzyć jakieś inne oblicze dla siebie. Nawet imienia nie zmieniła. Katarzyna. Nie lubiła go, albo mówiono na nią „Kasia”, jak na malutkie dziecko, albo „Kaśka” – jak na wiejską dziewuchę z czasów Reymonta, no a „Katarzyna” też tak brzmiało sztucznie.
- Ożesz! Kuźwa! Przejechała na czerwonym świetle skrzyżowanie! Zachciewa się jej rozmyślań! Głupia pińdzia! – wyzywała na siebie. Dzięki Bogu, że to czwarta rano i nikt nie jechał… uff… spociła się. Zjechała na pobocze, włączyła awaryjne i wysiadła na drżących nogach. Gdyby miała przy sobie papierosy, to teraz na pewno by zapaliła. Dygotała, i to nie tylko z powodu porannego chłodu.

Jak zginę, to zginę – pomyślała, czując ucisk w uszach – szkoda mamy tylko, bo to sprowadzenie zwłok na pewno będzie kłopotliwe.
Ale, póki co, samolot nie miał zamiaru rozbijać się, lecz łagodnie szybował ponad znikającymi osadami, by za chwilę wzbić się ponad chmury. To był cudowny widok!
- Boże! Że ja mogę to widzieć! Niesamowite! – ze łzami w oczach i z zaciśniętym gardłem patrzyła na gęstą pianę białych obłoków rozciągającą się pod samolotem. - Świat jest piękny, nawet jeśli mnie żaden facet nie zauważa – stwierdziła filozoficznie, z dumnie uniesioną głową.
Podróż trwała zdecydowanie zbyt krótko. Otworzyły się drzwi samolotu i szok.
- Jaki żar! To chyba od silników – pomyślała. Ale nie, to była Altanya i 450C. Wszyscy uśmiechnięci. Miło tu, a jakie marmury!
- Boziu! – rozglądała się z zaciekawieniem – jakie to nasze Okęcie biedniutkie w porównaniu z tym tureckim molochem. A przecież leciała z nastawieniem, że zobaczy biedny, brudny, zacofany kraj z pięknymi plażami. Hm… Zaskoczenie. Nie pierwsze zresztą.
Odprawa przebiegła sprawnie, obsługa lotniska taka urocza, witają ją jakby była kimś z rodziny. - A ci Turcy całkiem przystojni w tych swych mundurach – stwierdziła.
- Dzień dobry państwu! Witam was gorąco na ziemi tureckiej w imieniu biura podróży… - z uśmiechem machała kolorową chorągiewką młoda dziewczyna w granatowym mundurku – zapraszam wszystkich do autokaru nr 178. Przed nami 120 km jazdy.
Ciemnowłosy kierowca sam z siebie pomógł jej z bagażami, cały czas uśmiechając się i patrząc jej w oczy. Trochę zażenowana czuła się tym wszystkim. Nie była przyzwyczajona by obcy ludzie byli tacy serdeczni. Kolejna przedstawicielka biura podróży oczekiwała na swych gości przed autokarem i odhaczała listę obecności. Gdy już wszyscy byli na miejscach w chłodnym, klimatyzowanym autokarze rozpoczęła opowieść o kraju do którego przybyli, podkreślając rangę wszechobecnego bakszyszu…
Zaczynała odczuwać zmęczenie. Było południe, gdy się przebudziła. Zatrzymali się. Czas na toaletę.
- Nawet czysto, biały papier – stwierdziła z zadowoleniem - psia mać, ale gdzie tu przycisk do spłuczki. Nie ma „na swoim miejscu”. Hm… Może to to?
- O cholera! Fee! A szlag by to trafił! – wrzasnęła, gdy strużka wody „siknęła” jej po kolanach. Teraz wiedziała, że to nie był ten przycisk, ale ten obok. Pilotka zapomniała powiedzieć, że tubylcy nie używają papieru toaletowego, bo to niehigieniczne. Wg ich zwyczajów, trzeba się umyć „po”, a nie wcierać papierem…
- W każdym razie do następnej toalety podejdzie ostrożnie – przyrzekła sobie.
Mijały godziny, autokar kluczył po wąskich uliczkach Alanyi rozwożąc gości po kolejnych hotelach. Po 16 - tej wreszcie była na miejscu. Zmęczona, niewyspana, spocona. Natychmiast prysznic i spać. Przyrzekała sobie, że tutaj wreszcie się wyśpi! To główny cel urlopu. Od wielu lat wstaje codziennie o 5-tej rano. Teraz chce spać i już! Niech plaża poczeka. Jutro będzie spotkanie z rezydentem, oby nie zapomniała. Chciałaby zapisać się na wycieczkę do Kapadocji. Kiedyś, kilka lat temu czytała w „Przyjaciółce” reportaż o tej bajkowej krainie. Nigdy nie przyszłoby jej przez myśl, że będzie mogła sama to zobaczyć, dotknąć. Znów łzy zalśniły w jej oczach. Dziwne to życie.
Przebudził ją dziwny monotonny hałas.
- co jest? – pomyślała – ciemno jakoś.
- Szła dzieeeeweeeczka do laaseeeeczka, dooo…. – dochodziło z oddali.
- gdzie ja jestem? Aaa tak, Turcja, klimatyzacja warczy. Zaraz, Turcja ? Przecież gdzieś tam wyją po polsku? - hmm… tylu tu naszych? No, tak, Polak się bawi. Ech. – przewróciła się na drugi bok i zasnęła.
Rano okazało się, że nie zobaczy Kapadocji, gdyż akurat w tym terminie nie ma wycieczki. Rezydent miał jednak inne propozycje, które skrupulatnie zachwalał.
- To jak jedziemy do bawełnianych pałaców? – szepnęła jej do ucha młoda kobieta
- Skoro nie można do Kapadocji, to nie mamy wyjścia chyba. Zapisuję się. Dwa dni. Przejazd przez pół Turcji - trzeba jechać.
- jestem Magda – mieszkam na czwartym – przedstawiła się blondynka
- Kaśka. Z trzeciego – odpowiedziała z uśmiechem
- Czy mi się wydaje, czy też przyleciałaś tu bez pary? – spytała prosto z mostu Magda
- Dobrze ci się wydaje. Tak jakoś wyszło
- Jak będziesz miała ochotę na towarzystwo, to jestem do dyspozycji. Pobyłam już tu 3 dni i mam dość samotności. Chętnie z kimś innym porozmawiam, niż tylko z tubylcami – zażartowała – za godzinkę idę na miasto, a ty jakie masz plany?
- w zasadzie to nie mam planów – stwierdziła z zaskoczeniem – też muszę rozejrzeć się po okolicy i wreszcie wykąpać w tym ciepłym morzu! Człowiek cały czas gdzieś biegnie, że jak ma parę dni wolnego, to nagle nie wie co ma ze sobą począć. Jeśli mogę przyłączyć się do ciebie, to ja na to jak na lato!
- to jesteśmy umówione. Powiedzmy 11.15 przy recepcji?
- ok. Będę punktualnie.
Wpadła zadowolona do swego pokoju. Pobyt zapowiadał się świetnie. Ta Magda całkiem sympatyczne wrażenie zrobiła i extra, że już kogoś poznała. Odetchnęła głęboko z ulgą.

koniec cześci pierwszej