Rozpacz
szła nieszczęśliwa smagana deszczem
taszcząc bez celu poprzez burzany
skargę tęsknoty dławioną szeptem
szlochała w kniei niczym zwierz ranny
spływały strugi razem z łez bólem
miłość jak zadra pierś kłuła cierniem
ciągnęła rany wypłakać w głuszę
do miejsc kochanych wlokąc bezwiednie
przytłaczał ciężar żal tonął w ostach
piekły nieczułe na jęk pokrzywy
w bezdenną czeluść wgniatała rozpacz
rozjątrzał ogień żar wspomnień żywych
piołun otaczał w ciszy samotną
ręce błagały półnagie drzewa
i podświadomie brnęła las prosząc
niemoc współczucie chciała wyżebrać
gorycz trawiła drążąc do głębi
pierś obolałą szarpał jałowiec
klęcząc złamana u stóp jarzębin
tutaj mnie boli - łkała w pustkowie
żegnaj szepnęła wdzięczna akacji
kolce balsamem sen się nie ziścił
tuląc obrączkę po raz ostatni
gdzieś odpływała w dreszczu osiki