Rozumiem (twój ból)

Znów do rany w sercu sypiesz słoną sól,
słone łzy spływają znów po twym policzku,
stoisz na scenie życia za zasłoną w milczeniu,
już nie pomaga liczenie do dziesięciu.

Przez cały czas żyjesz w ciągłym napięciu,
tak jakby ktoś podłączył cię do stałego prądu,
boisz się skorzystać z przysługującego ci oporu
prawa i twoja sprawa ciągle jest w toku.

Zamiast bić brawa publika stoi gdzieś z boku,
bo kiepska jest oprawa twego życiowego meczu.

Mówisz znów, że wszystko jest tu bez sensu,
gdybyś mógł naplułbyś w twarz temu światu,
który śmieje się z porażki i drwi z sukcesu,
podczas gdy ty stajesz sam wobec problemu,
oddzielony od reszty ludzi za pomocą muru.

Przeżywasz nieustannie jakąś frustracje celu,
nie znajdując wsparcia i pomocy w otoczeniu,
plasując się ciągle na ostatnim miejscu,
znajdując się stale w czyimś cieniu.

Czując się ta jakbyś był w jakimś więzieniu,
które to więzienie ma wygląd twego domu,
a w nim twoi rodzice stoją na posterunku,
bacząc byś nie przekroczył samowolnie progu.

Twoi kumple czasem pomagają podkopu
dokonać i uciec z tego prywatnego karceru,
gdzie musisz przestrzegać regulaminu.

Zanim stracisz sen w życiu - mówię ci stój
i nie skacz w dół, bo ja rozumiem twój ból.