Po drugiej stronie lustra Rozdział III Uwięzienie

Autor: 

Po drugiej stronie lustra Rozdział III Uwięzienie

Leżałem na podłodze rozmyślając o swoim uwięzieniu. W gruncie rzeczy nie było tak źle, w końcu mogło być znacznie gorzej. Ledwie powiedziałem te słowa do pokoju weszło dwóch znajomych. Byli to Marcin i Paweł. Z perspektywy podłogi wydawali mi się wyżsi niż zwykle. Na ich twarzach widziałem uśmiech i oczy błyszczące refleksami światła, które wpadało przez okna odbijające blask słabej poświaty zimowej. Wstałem i podszedłem do okna. Istotnie na dworze sypał śnieg. Płatki śniegu w formie sześciokątów – układały się na ziemi w pionową warstwę i zatracały swój indywidualny charakter. Pomyślałem wtedy o moim sobowtórze, który brnie teraz przez zaspy, by wsiąść do busa. Czeka na przystanku układając w głowie chytry plan ucieczki z zajęć lekcyjnych. Nie zdziwiłbym się, gdyby nagle po moim powrocie okazało się, że mam większą liczbę godzin nieusprawiedliwionych i jestem niesklasyfikowany. W tym momencie było mi wszystko jedno czy zdam do następnej klasy. Było mi wszystko jedno czy zdołam się uwolnić czy zostanę tutaj na zawsze.
Z zamyślenia wytrącił mnie Paweł, który odezwał się do mnie, o ile dobrze pamiętam,
tymi słowami:
- Co jest ziomek ? Czemu nie było cię wczoraj na imprezie ? Może obalimy te pół litra albo nawet dwie połówki. To jak ?
Byłem lekko zdziwiony jego propozycją. W mojej głowie powoli zaczął się krystalizować obraz środowiska, z jakiego pochodzili mój sobowtór. Byli to przeważnie półgłówkowi menele, będący swoistego rodzaju subkulturą, z którą lepiej było nie zadzierać dla zapewnienia sobie bezpieczeństwa. Przystałem więc na propozycję. Paweł wyciągnął flaszkę, kieliszki natomiast miał ze sobą Marcin. Konkretnie było ich dwa. Ja musiałem wziąć swój kieliszek z szafki, która stała obok lustra. Kiedy spojrzałem w lustro zobaczyłem swoją twarz
pokryta czarnym zarostem i wyschniętą jak u jakiegoś głodującego żebraka. Wtedy uświadomiłem sobie, że nie jadłem już drugi dzień. Postanowiłem więc zajrzeć do lodówki, która stała w rogu. Po zajrzeniu do środka zobaczyłem mnóstwo piw i jedna flaszkę wódki stojącą w bocznej szufladzie. Nie namyślając się długo postanowiłem spróbować tej wódki. Nalałem kieliszek i omal się nie zakrztusiłem. Zrozumiałem, że to nie była wódka, tylko spirytus. Zamknąłem lodówkę i poszedłem do Marcina i Pawła. Obaj leżeli na podłodze w odwrotnej do siebie pozycji. Flaszka, którą trzymał w prawej ręce Paweł była pusta. Patrząc w tą butelkę uświadomiłem sobie, że takie jest właśnie moje życie. Kiedyś jak butelka byłem pełen marzeń i czystych jak jej zawartość intencji. Moje myśli były jak spirytus klarowne i jasne. Teraz pozostała po nich tylko pustka. Wszystkie uczucia takie jak radość, smutek, miłość, nienawiść, przeszły z wolna w obojętność. Która z czasem także znikła i nic już nie pozostało. Miałem ochotę wyrwać tą flaszkę z jego ręki i rozbić w drobny mak, by z odłamków uczynić skuteczne narzędzie do poderżnięcia sobie żył i skończenia moich rozterek. Jedyne co mnie powstrzymywało od uczynienia tego kroku to głód, który nie pozwalał mi na wykonanie tej czynności.
Jako, że w lodówce nie było nic do jedzenia postanowiłem pójść do sklepu i coś kupić. Nie miałem ze sobą portfela, więc zabrałem, tzn. pożyczyłem go od Pawła. znajdował się w lewej wewnętrznej kieszeni jego kurtki. Postanowiłem oddać mu te pieniądze po powrocie do mojego świata. Zresztą to przecież był mój świat. Wszystko wyglądało tak samo. Wszyscy ludzie byli sobowtórami tych, którzy pojawili się i żyli także w moim świecie. Krajobraz zimowy wyglądał tak samo. Były te same oszronione drzewa. Były takie same nieodśnieżone chodniki i drogi. Idąc chodnikiem zapadałem się brnąc w zaspach.
Idąc do sklepu myślałem, że pewnie tutaj też jest miasto o nazwie Bodzentyn. pewnie też znajduje się w nim liceum. Chociaż nie wierzyłem, że mogli do niego chodzić tacy ludzie jak mój sobowtór. Przed wejściem do sklepu była ustawiona długa kolejka. Kiedy wreszcie dotarłem do lady, ekspedientka zapytała mnie czy mam kartkę. Myśląc, że chodzi jej o kartę kredytową powiedziałem, że zapłacę gotówką. Nie chciała jej przyjąć, na szczęście w jednej z kieszeni portfela był przydział na cukier i na papierosy. Postanowiłem wziąć dwie paczki, które wymieniłem potem na kiełbasę. Szczęśliwy poszedłem do domu. Zagotowałem wodę. Wsypałem następnie do niej cukier i zagryzając kiełbasę, pomyślałem jak niewiele potrzeba człowiekowi do szczęścia. Nawet jeśli, a zwłaszcza jeśli ktoś trafi do zupełnie innego świata. Może zresztą nie tak znowu innego skoro jest jedzenie i przyjaciele.