na przekór
nie pytam o sen
przychodzi za dnia
jak dłonie co tęsknią do dotyku
krawędzie oczu parują światłem
skrzypnięciem drzwi przywołuję psa
wyjdę poszukam kwitnienia
jak sokół odurzony lotem
obudzę ciszę
wiatr na spacerze osusza myśli
dzień sprawdza ważność chwil
po omacku zbieram krople deszczu
wypycham nimi kieszenie