Dylematy.

Dylematy.
Stoję na szczycie, zwanym zatroskaniem,
anim wzlotem, ni upadkiem, nie wiem czym pozostać.
Z kropli zdarzeń, deszczem życie, popłukane,
ani z kajdan, ni z wolności, moja postać.

Orły w gnieździe, piskiem myszy, krzyczą zestrachane,
ani z lękiem, ni z odwagą współkrążyć powinny.
Do jakiego, żeśmy dzieła, rzesze tu wysłane,
ani z grzechu, ni z przewiny, któż z nas temu winny.

Bractwo lasu, brzozę białą, wygnało w złej dobie,
aniś wspólna, ni jedyna, musi pójść w trzy strony.
Z dala na siebie spoglądam, chociaż jestem w sobie,
ani w śpiewie, ni w milczeniu, idę w martwe tony.

W jasny dzień oczy zaprószy, pył nagły, trudnej nocy,
ani ze światłem, ni z ciemnościami, bez przejednania.
Tysiące wieków w tysiącach treści, prawd głoszą prorocy,
jak i w fałszerstwach, tak w uczciwościach, bez rozwiązania.