z przelotu
wyczekam zachodzenia
pola wyczerpanej ziemi
z wąsami żyta i chabrem w butonierce
przespałem sny
dochodzę do siebie
na wózku nie dojeżdżam na spotkania
w czasie burzy ciskam błyskawice
nadłamanych trójzębem
upycham deszcz po kieszeniach
wciąż nie mogę przekonać
mogę być tylko sobą
cóż z tego iż dłonie są ciepłe
dotykam drzew
które dawno utraciły cienie
skrytość
ważę słowa o mnie ciężkie
podawane z ust do ust z błędami i brakiem perspektywy
z autosugestii czytam nagłówki
dzisiaj wiatr zmiecie rozpaczliwą potrzebę przynależności
szukam westchnień
brzoza wysoko rozpięła parasol z liści
słonia o nogach z porcelany
w pokoju przemalowanym na kolor snu
słońce przypomniało sobie o mojej twarzy
dodaj mnie do przyjaciół też jem czerstwy chleb
popijam wodą śpię z otwartymi oczami
w które wpadają gwiazdy
Ta para skrzydeł zwiniętych w nas*
przyzwyczaiłem się do dotyku ziemi
cieni drzew co w szeleście budzą echa
myśli jak każda słabość
przenoszą ważność chwil
rzeźbiarz w słowie
odkrywam wieczne życie
nie mam nic zawstydzam czas
w tumanach kurzu trochę sensu
spełzło na niczym
ja-sen odklepuję miejsce
już zajęte przez ciszę
motyla który nie wiedząc nic o tęczy
upłynął
kształty
może być drzazga lub słowa
którymi głośno zamykam drzwi
uczepione z tytanu
nie rdzewieją od zmarszczek
nawet latem w cieniu
słomkowego kapelusza
miewam dobre nastroje
słońce przywraca krążenie
potem oddech
dmuchasz na ranę do chwili
gdy mogę już usłyszeć wspomnienia
rzekę co podchodzi pod okna
poświatą księżyca
cieniem
stąpam coraz lżej
z mgłą na ramionach
obrazami jesieni pod pachą
deszcz skupiony na słowach
myśli za mnie w miarowym szeleście
jak ślimak smakuję doczesność rogami
zapraszam do ruchu zleżałe pragnienia
lato wypełniło okno
gałęzią dojrzałych czereśni
uplatam wianki z polnych kwiatów
przekwitają słodkim zapachem
gdziekolwiek spojrzę niebo jak usta
w odległej czerwieni zrzuca na ziemię gwiazdy
garść świetlików w drobnym przejawie życia
Sen Joanny
Sen Joanny
Zaśnij ze mną, chmuro nocna, księżycowa córko.
Pomaluj sny, w dziecięce, beztroskie podwórko.
Poleć ze mną wiatrem nad trawy, nad stawy.
Aby słońca wrócić, zachodem łaskawym.
Zaczyń mi chmuro matczyna, żuru i chleba.
Na ustrojnym kamieniu, podaj go z wieczora.
A ja lata, za tę chwilę, oddać będę skora!
I usnę bo nic więcej, nie będzie mi trzeba.
Do chaty mnie zanieś, chmurna opiekunko,
gdzie kochanek zgasi, świece pod obrazem.
I zza okna cieniom i nocnym malunkom,
żal będzie że śpimy, tak spleceni razem.
A jeśli cię chmuro, ranek w obłok zmieni,
spraw by przeniosły, się w dzień, nocne dziwy.
Bo z nimi przekroczę, próg magicznej sieni,
i zobaczę świt złoty, trochę mniej strachliwy.
Pani zmian nastrojów
Dlaczego taka jesteś?
Wchodzisz w organizm
Pustoszejesz wszystko
Zwalasz z nóg, z niemocą
Jesteś przyczyną i skutkiem
Czekasz aż przyjdę po antidotum
Wiesz, co jest bólem, tęsknotą
Świadoma monopolu na leki
Stoisz i milczysz, ja chcę więcej
Choroby na Ciebie, reanimacji
Dlaczego taka jesteś?
Pani zmian mych nastrojów
bezsenność
za oknem czas mija szybciej
w dobie hałasu o poszczególne słowa
nikt nie zatrzymuje się na moście
gdzie rzeka wypełnia oczy błękitem
zamieszkałem w łodzi którą wygrałem
rzucając szczęśliwie monetą
z wygrawerowanym świtem
bardziej skłonnym do ustępstw rewersie
dzień zajmuje tylko połowę twarzy
opływam noc w paru odruchach serca
w dialogu między niebem a ziemią
wrastam w wiatr odkąd zawierzył obietnicom
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- …
- 12
- 13
- 14
- 15
- 16
- 17
- 18
- 19
- 20
- …
- następna ›
- ostatnia »