spacer bez duszy
dęby płoną słonecznym złotem
które latem zamknęły w swych słojach
ścieżki pachną milczeniem spacerów
piasek płynie spokojem wieczoru
jakieś morze szumi w muszelkach
nanizanych na rzemyk wspomnienia
na nadgarstku je nosisz jak mgły
szumne trawy i kamienie – milczki
przesiąknięte są jodłowym snem
tak, wiem – te lidytu okruchy mizerne
to nie to samo, co moje oczy
a ta krucza, skrzydlata czerń
nie zastąpi mojego warkocza
ale ciepły zachodni wiatr
i ten słodki zapach – podróżnik
i klucz ptasi, który coś otwiera
wiesz, że to jestem ja
choć nie tu i nie teraz
tamtą drogą nigdy dotąd nie szłam
o tą lipę nigdy nie oparłam dłoni
moje myśli tkają błękit nieba
który dumnie nosisz nad głową
i pulsuje w twojej skroni
Pójdę boso
PÓJDĘ BOSO
Boso ... zrzucę buty i pójdę boso
na łąkę posrebrzoną poranną rosą
nim słońce wzniesie się ponad przydrożne topole
i złotym promieniem pozłoci rzepakowe pole
nim w koronach drzew obudzą się ptaki
by swoim cudnym trelem nowy dzień sławić
nim kwiaty stęsknione za ciepłym słonkiem
po chłodnej nocy rozwiną swoje barwne pąki
nim pracowite pszczoły opuszczą ule
nim zasną ćmy, nim nad łąkę wzlecą motyle
Boso ... zrzucę buty i pójdę boso
by stopy zmoczyć poranną rosą
by poczuć ożywcze tchnienie lata
i znaleźć szczęście w polnych kwiatach
lub na skrzydłach maleńkiej biedronki
a odurzona zapachem maków gwarzyć ze słonkiem,
wirując wkoło wabić wiatr radosnym tańcem
i razem z wiatrem rozdmuchiwać nad łąką dmuchawce
i jeszcze nad strumieniem rozwijać tęczową wstęgę
boso pójdę na łąkę ...
albo lepiej czym prędzej pobiegnę
(10 czerwca 2011)
Nie(pojęte)
to wprost nie pojęte jest
by za oknem istniał świat
mojej ziemi czarnej, święty
odciśnięty w sercu ślad
by za oknem istniał świat
którego nieraz nie rozumiem
z lata pamiętam tylko kwiat
zapach do dziś mocno czuję
którego nieraz nie rozumiem
bo poplątał Bóg moje szlaki
wciąż człowiekiem chyba jestem
choć duszą bardziej lotnym ptakiem
bo poplątał Bóg moje szlaki
węzłem nie do rozdzielenia
jutro znowu otworzę życiem
swoje niegasnące pragnienia
(Janusz Śmigielski, Chołowice, 20.02.2011)
Marzenia czerwone
MARZENIA CZERWONE
Zza horyzontu
Żarząca się czerwona pożoga
Rozlewa swą czerwień
Na falach
Kołyszącego się jeszcze we śnie morza
A Ty
Całkiem naga
Wyłaniasz się z fal biegnących ku brzegu
Doświadcza chłodu
Wiatrem smagana
Złota opalenizna twojego ciała
Ramiona pokryła gęsia skóra
Dygoczesz i mam wrażenie
Że za chwilę twą nagość
Osłonią białe pióra
I wyłaniając się z czerwonych jeszcze fal
Jak anioł
Wraz ze słońcem
Wzniesiesz się wysoko ku niebu
I znikniesz w chmurach
Ponad horyzontem
A ja
Porzucony na brzegu
Przesypując przez palce piasek złoty
Będę marzył o grzechu
I w myślach rozdawał
Gorące spojrzenia, słodkie pocałunki , anielskie pieszczoty
I spijając z różanych ust słodycz namiętności
Będę smakował
Kawałek po kawałku twojej nagości
I opuszkami palców
Gładząc twą szyję, piersi i łono
Darując Ci rozkosz
Zanurzał się będę
W błogość nieskończoną
A gdy dzień
Pokładając się do snu
Odda władnie nad światem nocy
Samotny na plaży
Rozmarzony
Spojrzę w drugą stronę
Gdzie słońce pozbawiane mocy
Za horyzontem
Przygasać będzie w czerwonej pożodze
Zbierającej swą czerwień
Z fal kołyszących do snu morze
Zakątki
ZAKĄTKI
nie rzucaj słów na wody niczyje
zapomniany zakątek moich myśli
odświeżam dotykając klawiatury
zderzenie światów równoległych
przeszłość zakwitła sadem wspomnień
orzesznica zwiastuje nowe plony
niebo odbija się w przylaszczkach
zatęskniłem za odwrotnością ciebie
(Janusz Śmigielski, Chołowice, 26.03.2011)
Odrodzenie
ODRODZENIE
Kolejny świt skąpany
w porannej rosie
jak cudowny kwiat rozkwita
nieodgadnioną myślą o poranku
Na skraju lasu tam gdzie szmaragdowa granica
odcina chabrową łąkę w cieniu
nucąc pieśń o Bogu ukrytym
anioł stróż na kamieniu przysiadł
wierny towarzysz życia
przygląda się przebudzeniu
W mój świat wkradła się tajemnica
zrodzona na połoninach córa igraszek i losu
chciałabym ją wygnać z życia
w niemocy bezradna muszę ja gościć
między smutkami a zamyśleniem
setna łza po policzku spływa
strugami utraconej miłości
Gładząc me skronie
darujesz sercu ukojenie
balsamem twe słowa spływają do mej duszy
„Nie gardzić zechciej słowami z troski
niech zapadną w twym sercu jak kamień
i staną się fundamentem, którego nic nie wzruszy
dla odrodzenia wiary i miłości
jest takie miejsce utkane z marzeń
kiedyś Cię tam zabiorę
pod drzewem życia siądziemy razem
otulając się wiatru powiewem
tam nikt nas nie rozdzieli
tylko mnie zaproś do swego życia
a zobaczysz, że jutro
obudzisz się z uśmiechem”
Przed oczyma jak obłoki po niebie
płyną wspomnienie za wspomnieniem
patrząc wstecz
robię rachunek doświadczeń, uczuć i marzeń
... taka matematyka
zadziwiające jak łatwo składają się w życie
kocki pragnień, emocji i zdarzeń
W mym życiu odrodzenie
ze wzruszeniem
spoglądam w twe oczy, tonę w błękicie
w mym sercu zrodziło się właśnie
nowe pragnienie
pielęgnuję je skrycie
z nadzieją, że jego płomień nigdy nie zgaśnie
A Ty się śmiejesz …
Potykam się o korzenie
POTYKAM SIĘ O KORZENIE
Jak na spacerze w lesie
Potykam się
O korzenie twych żądań,
Jak kłody pod nogi
Rzucasz ciężkie słowa
I jak przydrożne znaki
Zmieniasz zdanie
Bym zboczył z właśnie obranej drogi
Próbujesz mnie spętać
Wizją świetlanej przyszłości
U twego boku
I nakarmić obietnicą szczęścia
Te obietnice
Dławią mnie jak rybie ości
Składasz je i nie spełniasz
Co roku
A ja
Wybieram wolność
I nie chcę ust twoich słodyczy
Nie złość się
Zaoszczędź długich wywodów
Gulgotem indyczym
I przyjmij z godnością
Tę prawdę krótką
Od dzisiaj jesteś
Kobietą wolną
W otchłani rozpaczy
W OTCHŁANI ROZPACZY
W ponurej otchłani rozpaczy
Wśród mętnych mgieł smutku
Nic nie mogąc zobaczyć
Błądzę
A kurz spod stóp
Wypełnia płuca
Pozbawiając je
Tchu
Dźwigając
Na duszy ramionach
Tych, co tragicznie odeszli, imiona
Opadając z sił
Upadam
I na kolanach odmawiając modlitwę
Boga
Błagam
Niech
Ból
Łzami wypełni oczy
Znajdując we łzach ukojenie
I po policzkach
Jak z górskich zboczy
Spłynie do serca
Krętym strumieniem
I kryształową łzą
Oczyszczając z rozpaczy serce
Sprawi, że
Słońce nade mną zaświeci
I znajdę siły
I
Żyć
Zechcę jeszcze
Coś o sobie
chciałbym dotknąć twoich myśli
wtopić je w sny
i zapytać szeptem
czy to jesteś ty
chciałbym ci powiedzieć
tuląc do siebie
że mój świat urealniony
nie mieści się w żadnym niebie
a w rzeczywistości?
jest we mnie kilku Januszy
mozaika ich pragnień i chceń
czasem sam się w tym duszę
gdy rozpoczynam dzień
(Janusz Śmigielski, Chołowice, 30.04.2010)
- « pierwsza
- ‹ poprzednia
- …
- 199
- 200
- 201
- 202
- 203
- 204
- 205
- 206
- 207
- …
- następna ›
- ostatnia »